W Gassach mam swój zakątek. To południowa
część rezerwatu Wyspy Świderskie.
Wyspa oddzielona od wysokiej skarpy odnogą o
wartkim nurcie. Dostarcza nieustających foto-tematów.
W przesmyku między wysepkami |
Mieszkaniec wyspy |
Niegdyś składała się z
dwóch części przedzielonych wąskim kanałem. Zarośnięta wiklinowym zagajnikiem dawała
schronienie bobrom.
Tak wyglądała wyspa osiem lat wcześniej |
Czas i napór wody zrobiły swoje. Przez kilka lat
obserwowałem skutki działania nieubłaganego nurtu, który spłukiwał północną
kępę, wyrywał drzewa, rzeźbił mieliznę. Resztki wysepki zniknęły z powierzchni
wody dwa lata temu. Bobry, które w skarpie i pod zaroślami wyspy budowały nory
lęgowe, też się wyniosły, ogołociwszy zakątek z osiki, wierzb i wikliny. Pozbawiona
zarośli południowa część wyspy stała się miejscem lęgowym mew i rybitw.
Patrzyłem dzisiaj na owe smętne resztki dawnej świetności z poczuciem zawodu.
Wszak tutaj zrobiłem zdjęcie przelatującej za wikliną czapli, które potem
zamieściłem na nieistniejącym już portalu Panoramio. Jego likwidacja wyrwała z
życiorysu kawał międzynarodowych wspomnień. Jeszcze zachowały się polskie i
zagraniczne znajomości kontynuowane na facebooku i w realu. Zabrakło jednak
owej codziennej więzi towarzyskiej – zaczynającej się od wejścia na stronę przy
porannej kawie i przyjaznego komentowania zamieszczanych zdjęć. To była era bez
dzisiejszej namolnej i bezrefleksyjnej klikalności.
Bobry się wyniosły, ustępując miejsca rzecznym ptakom |
Wisła wciąż się więc zmienia. A ja – mimowolny
jej obserwator – wraz z nią.
Minąłem wyspę. Dzisiaj pustą, pozbawioną
życia.
Wzdłuż rzeki przelatywały mewy, kormorany, łabędzie, ciągnąc kluczami na
południe i do światła wschodzącego słońca.
Szedłem ścieżką przez łany przemarzniętego
wrotyczu, nawłoci, sitowia. Ku gęstwie powalonych przez bobry drzew. Galimatias
pni, konarów, gałęzi zalegających brzeg i skraj nurtu stworzył królestwo
zimorodków. Ptaki przelatywały wzdłuż płycizn, migając odcieniami błękitu.
Widziałem tylko migotanie skrzydeł. Bez szans na uchwycenie obiektywem.
Bobry i
zimorodki łączy jedno. Powalając drzewa, bobry budują zimorodkom czatownie,
miejsca, z których obserwują rybki. Wszedłszy do łęgu, omal nie posmakowałem
wiślanego mułu. Łodygi zielska oplątały nogi. Musiałem ważyć każdy krok. Czego
się nie robi dla zdjęć. Tam, gdzie rządzą bobry, nietrudno o upadek. Woda też
robi swoje, podmywając brzegi, wyrywając darń płatami, niszcząc stare ścieżki.
Łęg rozbrzmiewał odgłosami godów. Nastrój
przedziwny. Z jednej strony bezlistne drzewa, krzewy, wysuszone zarośla, kałuże
wody w zagłębieniach gruntu (jedyna zieleń to czapy mchu i wykluwające się z
ziemi pędy nowych roślin), z drugiej niezwykłe ożywienie łęgu: werble,
skrzeczenia bażantów, wron, gawronów, srok, zielonych i dużych dzięciołów,
gęganie gęsi i kormoranów, okrzyki mew, śpiewne trele sikor, trznadli,
szczygłów, kosów, zawodzenie czarnych dzięciołów, klangor żurawi – wszystko o tygodnie
za wcześnie.
Ale się działo. Ja w samym środku, gapiąc się na Wisłę, co płynie
i pluska, słońce, co złoci szary wciąż krajobraz, depcząc lód na kałużach,
brnąc przez chwytliwe zarośla, przekraczając kłody i plątaninę konarów, tropiąc
zwierzęta, które nie podzielały dzisiaj mojego zachwytu świtem i wschodem
słońca…
Na środku rzeki kormorany urządziły sobie
sjestę. Siedziały na konarach drzewa, które ugrzęzło na mieliźnie –
pozostałości po przepięknej wyspie uwiecznionej kilkanaście lat wcześniej
Kodakiem z wyspy bobrów między Ciszycą a Gassami.
Pozowały na tle zamglonego brzegu a potem w smudze odbitego od wody słonecznego światła. Suszyły skrzydła, patrzyły na siebie. Czasem odwracały głowę zaintrygowane ruchem w otoczeniu. Były daleko. Nie przeszkadzałem im. Obraz gawędzących kormoranów przykuwał uwagę. Był odrealniony. Zdjęcia przypominały litografie. Efekt zniknął, gdy słońce na dobre rozgościło się na niebie i zalało Wisłę oślepiającym światłem. Aparat już nie sprostał kontrastom.
Miejsce uwiecznione Kodakiem z wyspy bobrów |
Tak było kiedyś |
Tak jest teraz, gdy rzeka spłukała wyspę |
Pozowały na tle zamglonego brzegu a potem w smudze odbitego od wody słonecznego światła. Suszyły skrzydła, patrzyły na siebie. Czasem odwracały głowę zaintrygowane ruchem w otoczeniu. Były daleko. Nie przeszkadzałem im. Obraz gawędzących kormoranów przykuwał uwagę. Był odrealniony. Zdjęcia przypominały litografie. Efekt zniknął, gdy słońce na dobre rozgościło się na niebie i zalało Wisłę oślepiającym światłem. Aparat już nie sprostał kontrastom.
Dzień się zaczął. Wracałem wzdłuż wału i
poskręcanych starością wierzb, obok dzikich grusz, sosen, które przetrwały
niegdysiejsze powodzie, między łanami suchych nawłoci anektujących coraz
większe połacie łęgowego poszycia, kałuż przebłyskujących z dołów i rowów
wyrzeźbionych przez podniesiony nurt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz