Pojechałem do Podłęcza nieopodal Góry
Kalwarii. Chciałem zobaczyć słońce nad Wisłą płynącą przez Łachy Brzeskie. Trawę
zmroził szron. Deptałem zmarzniętą ziemię, twarde koleiny. Horyzont jaśniał pod
łuną malinowej i pomarańczowej poświaty. Nurt w rzece podmywał brzeg, rzeźbiąc
klify. Wyglądałem znad krawędzi pochylonych ku wodzie płatów darni, szukając
bobrów, dzikich kaczek. Było jednak pusto.
Podchodząc ku rzece, wypatrzyłem pod topolami
łęgu kontur postaci. Siedziała naprzeciwko misterium. Spojrzeniem ogarniała
przestrzeń nad nurtem. Kostur wbity w ziemię wypuścił pędy… Złudzenie
nieodparte. Przywodzące na myśl Buddę, proroka, wieszcza, wajdelotę, który
zatrzymał się na odpoczynek podczas wiecznej tułaczki, by spojrzeć słońcu w
twarz…
Pomyślałem:
- Wiara nie potrzebuje pośrednictwa kapłanów.
Płynie z serca…
Pomyślałem:
- Wiedza i olśnienie nie potrzebują
pośrednictwa wszechwiedzących ignorantów. Wymaga wysiłku zadawania pytań i
dociekania odpowiedzi…
Wykład noblowski Olgi Tokarczuk wciąż pobrzmiewa w mojej głowie...
Szedłem nieśpiesznie w stronę Wólki Dworskiej.
Świt jaśniał. Rzeczna dolina nabierała powabu. Wiatr ledwo dmuchał. Nie
marszczył powierzchni rzeki. Płytka toń odsłoniła rozległe mielizny i plaże
wokół wyspy pod Nadbrzeżem. Domy tkwiły jeszcze w półmroku. Świat zdawał się
zaspany.
A jednak dostrzegłem rozmyty kontur słonecznej
tarczy. Słońce skradało się za topolami drugiego brzegu. Raczej je wyczułem niż
zobaczyłem. Przesuwało się między konarami. W poszukiwaniu dogodniejszego
miejsca na fotografowanie rozgarniałem przemrożone nawłocie, szeleszczącą
trawę, plątaninę chwytliwych pędów…
Byłem w podniosłym nastroju. Tarcza wydawała się ogromna. Słońce wspinało się w oczach na lekko przymglone niebo w otoczeniu niewyraźnych pasemek rozpraszających światło. Podpierało się o konary drzew, sunęło za koronami coraz wyżej i wyżej z aureolą wokół. Ptaki przelatywały obok. Jakby chciały dosięgnąć blasku dziobami, ogrzać skrzydła. Refleksy na wodzie iskrzyły coraz mocniej. W końcu połączyły się w warkocz sięgający od wysp i mielizn do brzegu, na którym stałem, robiąc zdjęcie za zdjęciem…
Dalej nie piszę. Niech słońce przemówi
obrazem, wstając spoza domów Nadbrzeża i budząc dzień nasz powszedni…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz