Gruba Kaśka Chudy Wojtek, pomocnik Kaśki
Most Siekierkowski spod Mostu Łazienkowskiego
13 lat wcześniej popłynąłem batem fundacji Ja Wisła do Wysp Zawadowskich. Po południu. W pogodny dzień zwiastujący impresjonistyczny zachód słońca. Wypłynęliśmy z mariny pod Mostem Łazienkowskim przez wrota chroniące przystań przed falą powodziową. Na rzece ruch. Na obudowanych betonem brzegach spacerowicze. Słońce w oczy. Wiatr w oczy. Bat napędzany silnikiem Johnsona wartko rozgarniał wodę.
Szyper i jego załoga |
W bacie dwaj czworonożni pomocnicy szypra w kamizelkach ratunkowych i kilka osób zaciekawionych wycieczką.
Najpierw Most Łazienkowski dotknięty dwoma pożarami w 1975 roku. Nie ustalono ich przyczyny. Jedni twierdzili, że to podpalenia, inni, że przypadkowe zaprószenie ognia. Istotne to, że pod jezdnią, w konstrukcji przęsła, poprowadzono kanały instalacyjne dla gazociągu, kabli elektroenergetycznych i telekomunikacyjnych, których wewnętrzne ściany wyłożono deskami. W jakim celu?... To przez nie pożar sięgnął środka mostu i wygiął jedno z przęseł o dwa metry nad poziom.
Nie zabawiliśmy pod Mostem Łazienkowskim. Uwagę przyciągał nowy (wówczas) nabytek – Most Siekierkowski na dwóch pylonach, którego przęsła podwieszono na pomarańczowym olinowaniu. Mijaliśmy Grube Kaśki pobierające wodę z systemu drenów rozmieszczonych pod dnem Wisły. Grubym Kaśkom towarzyszą Chude Wojtki, pogłębiarki przystosowane do spłukiwania organicznych osadów znad złóż piasku pokrywających dreny, by utrzymać czystość i wydajność filtracyjnego złoża. Most Siekierkowski w promieniach popołudniowego słońca zyskiwał. Podpływając doń, mijaliśmy ostrogi i zdewastowane opaski brzegów.
W pewnej chwili szyper zaczął opowiadać o mieliźnie pod czerniakowskim brzegiem, gdzie jeszcze kilka lat wcześniej widać było dach utopionego malucha, Fiata 126 P. Twierdził, że ktoś chciał podriftować na zamarzniętej rzece. Na szczęście lód załamał się przy samym brzegu. Drifter ewakuował się mielizną. Samochód porzucił. Pewnie był kradziony.
Bat dziarsko sunął pod prąd głównego nurtu w stronę Wieloryba – niegdysiejszej wyspy sąsiadującej z Gocławiem, odciętej od prawego brzegu zarośniętym dzisiaj korytem bocznego nurtu, wypełniającym się wodą tylko podczas wezbrań. Obydwa brzegi opasano żelbetowymi ścianami, które miały kanalizować nurt i zapobiegać tworzeniu się mielizn typowych dla roztokowej Wisły. To ślady po rozpoczętej na początku lat siedemdziesiątych inwestycji, której celem miało być stworzenie szlaku żeglugowego dla płynących spod Oświęcimia barek z węglem, zbożem i innymi masowymi towarami. Zaplanowano wówczas budowę kaskady hydroenergetycznej, której pierwszym i ostatnim (na szczęście dla natury) okazała się zapora we Włocławku. Projekt szybko porzucono. Był zbyt wielkim ciężarem dla budżetu obciążonego ogromnymi inwestycjami przemysłowymi na Górnym Śląsku. Zabrakło ludzi. Miejscowych nie skusiły wysokie zarobki, bo praca okazała się ciężka i wymagająca kwalifikacji. Żelbetowe opaski pociągnięto więc od Saskiej Kępy brzegiem Wieloryba gdzieś pod Górę Kalwarię i na tym poprzestano. Fale powodziowe i nieubłagany napór rzeki zrobiły swoje. Podczas wycieczki batem część elementów zniknęła, odsłaniając klify, część była pochylona nad wodą, a część posłużyła mewom i czaplom za punkty obserwacyjne.
Na wysokości Wilanowa mijaliśmy zrujnowane ostrogi i rozległe plaże. Obok jednej z nich szyper pokazywał miejsce, w którym fala powodziowa wypłukała z dna rzekomo strategiczny kabel światłowodowy. Wyrażał zdziwienie, że go ułożono za ostrogą zamiast przed. Logika podpowiadała, że wezbrana woda, przelewając się przez kamienny grzbiet, wyrzeźbi głębię i spłucze osad znad owego kabla. Pomyślałem, mając w pamięci kajakowanie po Wiśle i Narwi, że takie rozwiązanie to oczywistość. Niepotrzebna tu wiedza, by przewidzieć skutki. Wystarczyła elementarna intuicja.
Wilanowska plaża |
Za rzeką |
Płynęliśmy wzdłuż wilanowskiej plaży, którą po czterech latach odwiedzałem z wycieczką przyrodniczą „Wisły Warszawskiej”.
Marta Jermaczek-Sitak i Robert Miciałkiewicz, ornitolog Ta ekspresja Ten dar opowiadania Marta i jej słuchacze Mój pierwszy gąsiorek Typowa topola w łęgu
Marta Jermaczek-Sitak, odpowiadająca za renaturalizację łąk nadwiślańskich, opowiadała o cechach nadwiślańskiego łęgu i o walce z inwazyjnymi gatunkami roślin wypierających rodzime klony, topole, wierzby, dziki, chmiel, rodzime pokrzywy, zdawałoby się, nie do zdarcia. Do najgroźniejszych Marta zaliczała nawłoć kanadyjską, kolczurkę klapowaną i klony jesionolistne.
https://www.facebook.com/photo/?fbid=861934513887022&set=a.272948539452292
Spacerowaliśmy wtedy naprzeciwko plaży dla nudystów. Miejsca, do którego cztery lata wcześniej zacumował bat. Wyszliśmy wtedy na grzbiet stromego brzegu wzdłuż przewróconego pnia. Fotografowaliśmy panoramę Wisły w kierunku zachodzącego słońca i kominów elektrociepłowni Siekierki.
Po przerwie popłynęliśmy jeszcze w górę rzeki, poniewczasie domyśliłem się, że do ostrogi oddzielającej miejscową żwirownię pod zazielenionym składowiskiem żużla i pyłu kominowego z elektrociepłowni, od matecznika bobrów w międzywalu i od najpiękniejszej wyspy w rezerwacie Wyspy Zawadowskie.
Wyspy Zawadowskie |
Wschód nad niegdysiejszą Wyspą Zawadowską |
Ktoś kiedyś na fb wspominał o kilkudniowym biwaku na tej wyspie dla niepowtarzalnych zdjęć bielików i czarnych bocianów przylatujących tutaj na ryby. Ewenement chyba w skali europejskiej – bieliki i czarne bociany w granicach aglomeracji warszawskiej. Po latach wyspę sponiewierało kilka fal powodziowych. Przestała uroczyć. Zostało po niej kilka frapujących pamiątek.
Powrót w złotej godzinie i po zachodzie słońca robił wrażenie, choć trwał za krótko. Szyper bał się zmroku. Nieuregulowana Wisła mogła poprzestawiać mielizny, pnie drzew czyhających pod powierzchnią wody. Kierował się więc intuicją, obserwując wszelkie zawirowania i warkocze na nurcie. Po ciemku mogło zabraknąć szczęścia… Doznania jednak pozostały.
Zdjęcia ożywiają wspomnienie zapachu topól zrzucających wełniste kłaczki po przekwitaniu, wody, powiewów wiatru wzdłuż rzeki, plusku, furkotu mew, szelestów spłoszonych czapli, ciepła, blasku elewacji wieżowców odbijających słońce zanurzone pod horyzontem i wieczornych świateł na brzegach, panoramy miasta między pylonami Mostu Siekierkowskiego… Niestety Kodak nie podołał tym obrazom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz