Tam była plaża |
Wisła znowu przemeblowała salony. Wystarczyła styczniowa zima pełna śniegu i deszczu. To co spłynęło, urwało kawał plaży na Wyspach Świderskich i podmyło zarysowaną skarpę dzielącą rozległe plaże na tarasy.
Ustępujące wezbranie obnażyło kilka wysepek i wyryło w dnie nowe koryta dla roztokowego nurtu. Zniknęły miejsca, w których przez lata fotografowałem kępy boczniaków obsiadających korzenie rozrośniętych wiklin; bobry obok nor pod kępami podmywanych drzew; łowiska zimorodków… Tyle wystarczyło Wiśle od ubiegłego roku…
Otwieram drzwi samochodu i od razu uderzenie wiosny – koncert w łęgu majaczącym za wałem na tle brzasku. Niewiele widać poza fraktalnymi konturami topól, wierzb, osiki, przyobleczonych szatami z wysuszonego chmielu. Idę ścieżką między zamarzniętymi kałużami po nocnym deszczu. Szron delikatnie błyszczy w skąpym świetle świtu. Ptaki nadają z zarośli, z rozpadających się drzew, spomiędzy topolowych gałęzi obwieszonych zwiewnymi kotkami, poprzedzającymi rozwój liści, albo gałęzi klonów unoszących mgiełkę rozwijających się kwiatków. Pod wałem szelesty, majaki ruchliwych cieni. Dzięcioły podają rytm. Ich okrzyki dźwięczą. Na polach tokują bażanty, budząc Ciszycę. W zagajniku obok gwałtowne zamieszanie. Między pniami przez chwilę migocą kontury:
- Dziki? Sarny?
Jestem sam. W wyrwie łęgu pojawia się krajobraz Wisły. Nieco dalej jest zejście obok stawu pod zrujnowaną ostrogą, już odciętego od nurtu. Woda ustąpiła z bocznej odnogi. Po stawie suną łagodne fale. Jeśli coś je wywołało, dawno zniknęło z oczu. Piasek pod butami sztywny niczym zerodowane skały. Srebrzy się, skrzypi, nie chce ustąpić pod naciskiem podeszew. Mróz dokucza, chociaż kluczę wśród kęp wysuszonej trawy i piaskowego sitowia między osikami i kępami wikliny, które powinny powstrzymywać powiewy północnego wiatru (a jednak czuję na twarzy jego ścinający dotyk). Dochodzę do szpaleru dorodnych wierzb. Jest przerzedzony. Niektóre kępy podmyło. Niektóre kępy runęły w stronę dolnego tarasu zalanego nurtem bocznej odnogi.
Właśnie próbuję fotografować bobra. Pierwszego w tym roku. Niesiony wartkim prądem płynie między zmarszczkami fal wzniecanych podmuchami wiatru. Jest daleko. Znika, plasnąwszy ogonem.
- Zauważył mnie czy dla kaprysu? – zastanawiam się.
Nie zawrócił.
Stoję nad kępą przewróconej wikliny. Nurt wyrzeźbił w skarpie zakole. Przede mną cmentarzysko drzew, które utknęły na obnażonych mieliznach. Przypomina krajobraz Wysp Zawadowskich za ujściem Jeziorki. Brzask narasta, barwi ławicę nieśmiałych chmur. Na ich tle przelatują klucze kormoranów. Krążą nad rozlaną rzeką. Nie polują jednak. Zmierzają w stronę ukrytych rozlewisk w korycie starego Świdra.
Oddalam się więc od krawędzi osypującego się brzegu. Wiklina przywdziała woale z białych i zielonych bazi. Na gałązkach błyszczą krople zamarzniętej wilgoci. Pod stopami trzeszczą kępki oszronionej trawy. Krajobraz jeszcze surowy. Narastający brzask barwi wszystko nastrojem złotej godziny.
Podchodząc do wody podmywającej taras, fotografuję nowe wysepki, ciemne kontury pni ze sterczącymi konarami i wykrotami, zawirowania nurtu bocznej odnogi. Wyobrażam sobie spacer kajakiem w labiryncie kapryśnej rzeki. Tyle że wiatr, chociaż łagodny, wciąż mrozi twarz. Ręce, mimo że okutane grubymi rękawami i w rękawiczkach, grabieją. Coraz trudniej robić zdjęcia.
W końcu słońce. Wyłania się z łęgu za rzeką. Ciska warkocz na zmarszczoną powierzchnię. Przede mną cypel z zagajnikiem łęgu. Drzewa pochylone nad mielizną i świeżo usypaną oszronioną wysepką. U podstawy skarpy zielenieje dywan świeżej trawy. Początek nowego życia na przepłukanym piasku. Pierwsze skojarzenie z obrazami filmu o Islandii (Iceland)z serialu Moving Art Louie Schwartzberga, w którym utrwalono obrazy dywanów zieleni na stokach i u stóp wulkanów dotkniętych odwilżą…
Długo nie zabawię. Twarz zmrożona. Oczy bolą. Zamykam powieki na coraz dłuższe chwile, łagodząc ból. Okulary dają niewielką osłonę. Zakładam kaptur. Ręce z trudem obsługują aparat. Wiatr nie ustępuje.
Odwracam się plecami do słońca i podziwiam panoramę z mostem południowym i pylonami mostu siekierkowskiego, z kominami elektrociepłowni Siekierek z warkoczem pary snującym się na zachód… Wyspy Świderskie w całej krasie… Dzisiaj cmentarzysko drzew wyrwanych brzegom gdzieś powyżej…
Dopiero w łęgu nad stawem ulga od mrożącego wiatru. Lustro wody stoickie. Odbicia kikutów drzew ogryzionych przez bobry czyste.
Zabawiam chwilę, a potem wspinam się na koronę wału i fotografuję samotne drzewa na tle oszronionych pól Urzecza. Krajobraz nuci pieśń nadchodzącej astronomicznej wiosny, która zacznie się jutro o 4:07. W tej pieśni pełno dźwięcznych pokrzykiwań i werbli dzięciołów, bażantów pod miedzami, ptasich solówek, chichotu mew szybujących nad obnażonymi mieliznami… I tak aż do samochodu pozostawionego na parkingu między kałużami pokrytymi szkłem lodu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz