Za oknem migotały gwiazdy. Zapowiadał się pogodny świt. Trawę osrebrzył szron. Dotykałem poręczy schodów. Była mokra. Termometr w samochodzie wskazywał -2oC. Szyby szybko tajały, gdy jechałem pustymi ulicami Ursynowa do zjazdu na obwodnicę. Długo myślałem, gdzie dzisiaj zawitać nad Wisłą. W Powsinie zobaczyłem jednak mgłę. Gwiazdy blakły. Pomyślałem, że powtórzę spacer sprzed kilku dni. Przynajmniej zobaczę, jak wygląda Wisła pod całunem. Jazda w kierunku Obórek i Ciszycy przedłużyła się. Mgła gęstniała w oczach. Zwalniałem. Światła reflektorów nie pomagały…
Zdałem sobie sprawę z kaprysów pogody. Jakaś fluktuacja temperatury, oświetlenia, przypadkowy podmuch wiatru, nieobliczalne zagęszczenie mikropyłków… wszystko to przyspieszyło kondensację pary w powietrzu, stłumiło przejrzystość, otuliło domy, drzewa, pola, łąki. Wilanówka, która odbiera wody Kanału Habdzińskiego, osuszającego grunty pod Cieciszewem i Słomczynem, i płynie korytem dawnej Jeziorki od syfonu pod nurtem obecnej Jeziorki, znikała we mgle.
Świt
pociemniał, gdy wysiadłem z samochodu. Usłyszałem kosy. Śpiewały w gęstwinie
łęgu za wiślanym wałem. Brzask zgasł. Topole, wierzby, klony, olchy, wszystkie
drzewa uwydatniły się na tle poświaty sączącej się ze wschodu. Delikatny
rysunek splecionych konarów, gałęzi i gałązek przywiódł skojarzenie z utkanym
ze… szpilek na płótnie pokrytym szarym akrylem obrazem Teresy Tyszkiewicz w
Galerii Staraków na Bobrowieckiej w Warszawie...
Za plecami krzyczały koguty bażanty. Z oddali dochodziły pokrzykiwania dzięciołów. Nagrywałem. Ptaki śpiewały głośniej niż kilka dni wcześniej, sycąc łęg egzotycznym klimatem.
Świat zmalał. Wał przeciwpowodziowy topniał we mgle i oddaleniu. Szron znikał pod dotykiem ciepła napływającego z południa. Schodziłem po mokrej trawie, licząc na zamrożony grunt na dnie wiślanej odnogi. Zamiast twardego dna poczułem pod butami ustępujący miękko mokry piasek. Z bezlistnych gałązek wikliny spadały krople. Pączki wciąż trwały w utajeniu. Ścieżka lawirowała między dywanami suchej trawy i wysuszonego sitowia, wiodła po piasku. Urywała się na pod kępami wikliny przeglądającej się w wodzie pod obnażonymi korzeniami.
Szedłem przez krajobraz pozbawiony rozmachu. Drugi brzeg zniknął. Ustępujący nurt odsłonił mielizny. Widziałem węzły pierwszych bifurkacji zwiastujących podział płynącej wody na odnogi. Nie odważyłem się zejść na piasek pokryty warstwą śliskiego mułu. Nasączony wodą mógł zgotować przykrą niespodziankę – kurzawkę.
Świat zamienił się monochromatyczną grafikę pozbawioną granic. Dalekie plany nie miały konturów. Mewy przelatywały niczym duchy. Ich chichotanie budziło z zamyślenia… Wszędzie tropy bobrów: podgryzione osiki i srebrzyste topole, ślady wleczenia gałęzi po piasku, odciski łap z uwydatnionymi pazurami, odciski łap z błonami w błocie po ustępującej wodzie… Nad stawem pod wałem zobaczyłem wyrzeźbiony klon jesionolistny. Ślady żerowania były nad głową. Zdziwiłem się:
- Nie tylko kozy skaczą na pochyłe drzewa. Ten bóbr musiał się wspiąć, by wgryźć się w drewno…
Wciąż jednak samych bobrów nie widać…
Mijając drzewo przywleczone na mieliznę i obwieszone szmatami wysuszonej trawy, łudziłem się, że zobaczę zimorodki. Konary zwieszały się nad wartkim nurtem. Idealne czatownie. Odchodziłem z pustą nadzieją. Mgła odarła obrazy Wisły z dalekich szczegółów. Wyobraźnia dopowiadała resztę, zamieniając spacer w film fantasy. Krzak wikliny sterczał z grzbietu podmytego klifu na obnażonych korzeniach. Uzmysławiał, jak głęboko sięgają drzewa i krzaki systemami korzeniowymi, by nie dać się porwać wodzie.
Tak było dzisiaj Tak było 4 dni wcześniej
Mgła nie ustąpiła nawet podczas powrotu, chociaż nad głową było coraz więcej błękitu.