Pierwszego dnia wiosny
wszystko jest pierwsze. Jeż wypatrzony wieczorem pod żywopłotem w świetle podwórkowej
latarni… Księżyc w pierwszej pełni, której nadejście wyznacza datę Wielkiejnocy,
wiszący nad Podłęczem w baranicy chmurek na granatowym niebie… Wenus między
konarami starych topól, która zawisła nad zabudowaniami Wólki Dworskiej…
Pierwszy spacer ścieżkami rezerwatu Łachy Brzeskie… Pierwszy koncert mew
okupujących odsłonięte mielizny i piaszczyste wyspy rozdzielające nurt Wisły na
odnogi… Pierwsze klucze kormoranów tego ranka i pierwsza para żurawi na
wyspach…
Zostawiłem samochód w Podłęczu
obok stadniny koni. Jest tam dogodne zejście do rezerwatu. Za wałem ktoś hoduje
kozy, trzymając je w bieda zagrodzie. Dziurawy płot nie powstrzymuje stadka
przed wychodzeniem do łęgu…
Podczas zjazdu z Kawęczyna do
Dębówki musiałem ostro zahamować. Sarna nie mogła zdecydować, w którą stronę
iść. Stała na asfalcie. Nie kwapiła się do zejścia na pobocze. W końcu
ustąpiła. Potem jeszcze zwolniłem kilka razy, by nie rozjechać zaspanych
zajęcy. We wsi jak zwykle miałem kłopot z odnalezieniem swojej miejscówki na
postój. Pamiętałem o krzyżu na skrzyżowaniu ulicy z gruntową drogą. Tym razem nie
przegapiłem.
Było jeszcze ciemno. Księżyc wtulony
w baranicę chmur wisiał nad zagonami, sadami, topolami łęgu i zabudowaniami
wsi. Wenus jaśniała w koronach starych drzew. Otworzyłem drzwi. Usłyszałem
harmider dobiegający ze środka rzeki. To setki mew na odsłoniętych przez
ustępującą wodę mieliznach i wyspach między Podłęczem a Kępą Nadbrzeską.
Podchodziłem do brzegu przez
zmrożoną łąkę. Mijałem kałuże pokryte warstewką lodu. Szeleściłem butami na
oszronionej trawie. Brzask powoli jaśniał, przygaszając księżyc i gwiazdy.
Krzyk ptaków wzmagał się. Zagłuszał odgłosy samego łęgu między nurtem a wałem
przeciwpowodziowym. Wiatr zamarł. Powierzchnię Wisły zakłócały tylko wiry i
smugi fal wzniecanych prądem na pniach i gałęziach drzew wyrwanych brzegom.
Woda nieubłaganie podmywała skarpę, ściągając płaty darni po osypującym się
piasku.
Wciąż było za ciemno. Aparat
nie dawał sobie rady z brakiem światła. Zdjęcia wychodziły zaszumione. Ręcznego
ustawiania parametrów i wydłużonego czasu naświetlania nie brałem pod uwagę.
Byłem pochłonięty nastrojem świtu. Nad drugim brzegiem płynęły jakieś pasemka
chmur i drobne obłoczki. Jeszcze szare. Bez charakterystycznego podświetlenia od
spodu. Wyjechałem spod domu o czwartej. Wschód słońca zaczyna się dopiero o
5:40. Chciałem spotkać bobry, może dziki. Chociaż te ostatnie trudniej po
nieodpowiedzialnej masakrze na Urzeczu pod pretekstem walki z ASF, którą według
NIK i Instytutu w Puławach roznoszą nieprzestrzegający sanitarnych zaleceń ludzie
a nie dzikie zwierzęta.
Poszedłem w kierunku Wólki
Dworskiej. Najpierw skrajem brzegu opadającego do wody kilkumetrowym klifem,
wzdłuż wykrotów drzew, które zsunęły się do wody. Kiedy ścieżkę przegrodził rów
starorzecza (napełnia się wodą tylko podczas wysokiego stanu rzeki), zsunąłem
się po rozmiękłym stoku. Stanąłem nad nurtem z nadzieją sfotografowania czegoś
niezwykłego. Wokół panował jednak bezruch. Żadnych bobrów, norek, kun. Żadnych
spłoszonych ptaków. Zrobiłem panoramę wynurzonych mielizn i podniesionych wysp
pełnych ptactwa i zabudowań Kępy Nadbrzeskiej za wałem przeciwpowodziowym. Wszedłem
w łęg i utknąłem w chaszczach wikliny. Ścieżka zniknęła w gąszczu wysuszonej
nawłoci i wrotyczu. Wycofałem się do starorzecza. Rozjechana quadami droga
wydała się komfortowa w porównaniu z wydeptaną przez bobry i dziki ścieżką.
Minąwszy powalone wierzby i klony, trafiłem znowu na otwartą przestrzeń.
Nad drugim brzegiem wzmagał
się brzask. Słońce podmalowało od spodu obłoki pasemkami różu. Świt nabierał
kolorów. Robiło się nastrojowo. Aparat działał już w trybie HDR. Ptaki czyniły
zamieszanie. Głowę wypełniały słowa zachwytu. Czasem bywam zaskoczony sam sobą.
Ileż się człowiek musi nagadać w myślach, by dać upust nagłemu zauroczeniu! Byłem
podekscytowany. Widok zmrożonej drogi, która urywała się na krawędzi brzegu, mijanych
drzew, jeszcze bezlistnych i surowych, szelesty i pluski, gadanie ptaków…
wszystko to oblane osobliwym ciepłem…
W oddali spostrzegłem plamkę
na wodzie. Sunęła pod prąd. Pierwsze skojarzenie:
- Bóbr!
Pierwszy tej wiosny. Płynął do
zasieków pod urwiskiem brzegu. Zacząłem fotografować, chociaż światła jak na
lekarstwo.
Liczyłem na ujęcie podobne do portretu bobra sprzed kilkunastu lat utrwalonego cyfrowym Kodakiem. Niestety wciąż nie to światło, nie ta pora. Słońce nadal się nie kwapiło, by wyjrzeć spoza topól Kępy Nadbrzeskiej. Jedynie chmurki zwiastowały jego wzejście. Bóbr wciąż płynął. Pode mną przebiegła norka. Czarna jak węgiel. Susami przemierzała skraj wiślanego piasku nad wartką wodą. Nie zdążyłem zareagować. Zniknęła za płatem obsuniętej darni. Nie zawróciła. W ostatnim skoku odsłoniła śnieżny brzuch. Mignęła i tyle jej było.
Mój pierwszy bóbr w pierwszych promieniach słońca |
Liczyłem na ujęcie podobne do portretu bobra sprzed kilkunastu lat utrwalonego cyfrowym Kodakiem. Niestety wciąż nie to światło, nie ta pora. Słońce nadal się nie kwapiło, by wyjrzeć spoza topól Kępy Nadbrzeskiej. Jedynie chmurki zwiastowały jego wzejście. Bóbr wciąż płynął. Pode mną przebiegła norka. Czarna jak węgiel. Susami przemierzała skraj wiślanego piasku nad wartką wodą. Nie zdążyłem zareagować. Zniknęła za płatem obsuniętej darni. Nie zawróciła. W ostatnim skoku odsłoniła śnieżny brzuch. Mignęła i tyle jej było.
Bóbr wciąż podpływał. W końcu
znalazł się nie dalej niż na dwadzieścia kroków. Chyba mnie nie widział. Plusk
wody zagłuszał dźwięk migawki. A jednak zawrócił. Dał się ponieść wodzie. Nurt
odepchnął go od brzegu. Kiedy spłynął w pobliże zatopionych drzew, wepchnął się
między gałęzie i zniknął pod wykrotami.
Kątem oka ujrzałem rąbek
tarczy słonecznej. Pomiędzy dachami Kępy
Nadbrzeskiej i drzewami za koroną wału przeciwpowodziowego. Zaczął się spektakl
jednego aktora. Pobudzone mewy uniosły się w powietrze. Podniosły rejwach. Ożywienie
się udzielało. Robiłem zdjęcie za zdjęciem, korzystając z każdego szczegółu
zarośli i ukształtowania linii brzegowej urozmaicającej krajobraz.
Nie chciałem uronić żadnej
sekundy z patetycznego krajobrazu złotej godziny. Nastrój jednak uległ zmianie,
gdy słońce uniosło się nad drzewa. Czerwień ustąpiła złotu.
Z wysp poderwała się para żurawi. Nadlatywały. Kiedy postanowiłem wysunąć obiektyw, by je fotografować z bliska, akumulator odmówił posłuszeństwa. Aparat zamarł. Patrzyłem na przelatujące ptaki z odrobiną bezsilności. One też spojrzały na mnie, krzyknęły i zniknęły za bezlistnymi topolami. Skierowały się nad łąki i sady Podłęcza.
Chwilę potem usłyszałem charakterystyczny świst. Para łabędzi leciała wzdłuż rzeki ku słońcu. Nim się ogarnąłem i wyjrzałem spod drzew, były już za słoneczną tarczą.
Pierwsze żurawie tej wiosny. Zaraz zmienią kierunek |
Z wysp poderwała się para żurawi. Nadlatywały. Kiedy postanowiłem wysunąć obiektyw, by je fotografować z bliska, akumulator odmówił posłuszeństwa. Aparat zamarł. Patrzyłem na przelatujące ptaki z odrobiną bezsilności. One też spojrzały na mnie, krzyknęły i zniknęły za bezlistnymi topolami. Skierowały się nad łąki i sady Podłęcza.
Pierwsze łabędzie tej wiosny |
Chwilę potem usłyszałem charakterystyczny świst. Para łabędzi leciała wzdłuż rzeki ku słońcu. Nim się ogarnąłem i wyjrzałem spod drzew, były już za słoneczną tarczą.
Najpiękniejsza wyspa Łach Brzeskich
wyłaniała się powoli spoza wypukłości brzegu Wólki Dworskiej. Zakątek bocznej
odnogi nurtu omywającego od zachodu charakterystyczną wyspę Łach Brzeskich
zawsze przyciąga uwagę. Dom dyskretnie wyglądający znad wału przeciwpowodziowego
przypomina domy operatorów śluz na Kanale Augustowskim. Słońce prześwietliło drzewa
na wyspie. Kiedy się wzniosło, zalało kąt światłem i wznieciło kontrasty. Pomyślałem
o spływie kajakowym z Góry Kalwarii do Warszawy. Prawie trzydzieści kilometrów
frajdy. To już dwa lata od czasu spaceru spod Mostu Łazienkowskiego do Mostu
Pancera w Modlinie, szlakiem fascynujących rezerwatów ornitologicznymi, na
którym dzieje się życie…
Wracając do samochodu patrzyłem
na kormorany lecące splątanymi kluczami od Góry Kalwarii. Zmierzały do
niewidocznych Gass. Nad domami Nadbrzeża utworzyły chaotyczną chmurę. W końcu
rozpłynęły się w perspektywie rzeki. Spóźnione ptaki przelatywały pod słońcem pojedynczymi sznurami. W spopielonym przez światło
krajobrazie wyglądały mało realnie. Czas wędrówek w apogeum… Zachwycam się
zdjęciami Kasi Ramotowskiej z doliny Biebrzy, ale przecież tutaj widzę nieomal
to samo…
Wisła o świcie dorównuje urodą
najbardziej wyrafinowanym ogrodom i krajobrazom. Wystarczy wstać, patrzeć, słuchać,
wdychać poruszone wiatrem powietrze… i fotografować. Bez zastanowienia, że to
te same kąty zwiedzane od kilkunastu lat. Bo nigdy nie wyglądają tak samo. Jak chociażby
to charakterystyczne miejsce za korytem starorzecza w Podłęczu…
To skojarzenie rezultatem
obejrzanego filmu o ogrodach w Nimfie (na południe od Rzymu). Krajobrazy Wisły
i ogrodów Nimfy łączy jedno: antropologiczny odcisk. Tutaj zabudowania wsi
Urzecza, chronione sztucznym obwałowaniem, sąsiadują z mieliznami, wyspami,
kępami łęgu i rozwidleniami nurtu; tam ruiny średniowiecznego nieistniejącego
już miasteczka Caetanich, stanowią entourage
dla rodzimej i importowanej egzotycznej roślinności. Jedno, co uderzająco odróżnia
doskonałość ogrodów Nimfy od niedoskonałości urzeczańskiej Wisły, to
ornitologiczne bogactwo. Ogrody Nimfy są skończenie piękne, uregulowane i… pozbawione
zwierząt. Roztokowa dolina Wisły jest nieskończenie chaotyczna i pełna dzikiego
rozkrzyczanego życia…
Wisła w pełnym słońcu |
Śpiewak |
Dziękuję za to.
OdpowiedzUsuńJa również dziękuję za uwagę.
Usuń