DLACZEGO WISŁA O ŚWICIE?
Na dobre moja amatorska przygoda z aparatem fotograficznym zaczęła
się nad Wisłą. Miałem wówczas jeden z
pierwszych cyfrowych oprogramowanych Kodaków, który nie wymagał ode mnie
znajomości technik mozolnego wywoływania zdjęć. Mogłem całą uwagę poświęcić
kadrowaniu i chwytaniu ulotnych nastrojów. Aparat fotograficzny przywrócił dawno
zapomnianą motywację do wędrówek przez zakątki natury. Pomógł na powrót poznać
smak przeżywanych chwil – tu i teraz; bez rozpamiętywania przeszłości; bez
martwienia się o przyszłość. Ten post jest wspomnieniem pierwszych prób z Kodakiem,
którym towarzyszyło poczucie odkrywania nieznanej mi do tej pory Wisły: fascynującej,
dzikiej, nieokiełznanej, zmiennej, przykuwającej uwagę, pełnej niezwykłego
życia, pięknej o każdej porze roku.
Listopadowa Wisła o świcie |
Wisła to niezwykła rzeka. Bodaj
ostatnia z wielkich rzek Europy, której brzegów nie zalano betonem. Wstaję jeszcze
o żeglarskim świcie, żeby spotkać się z nią między Warszawą a Górą Kalwarią. Na
pozór nic w niej ciekawego. Ot woda, drzewa łęgowego lasu, jakieś puste wyspy.
Wszędzie widać wille pomiędzy starymi gospodarstwami, jątrzące śmieci na
poboczach polnych dróg, pola, zaniedbane łąki, chaotyczne krzaki. Na horyzoncie
przytłacza wielkomiejska zabudowa. O świcie jednak wszystko jest możliwe, jak
nie przymierzając w świecie Alicji z Krainy Czarów.
Jedna z wilanowskich dróg nad Wisłę |
Jadę pustą, wyludnioną ulicą
Rosoła w świetle latarni. Za kilka godzin wypełni się samochodami pełznącymi w
korkach. Zjeżdżam z natolińskiej skarpy krętą wstęgą asfaltu do Lasu Kabackiego.
Płoszę bażanty i lisy. Śpieszę przez skrzyżowanie na Przyczółkowskiej i przez ulice
Powsina ku polom i stawom starorzecza. Dojeżdżam do ujścia Jeziorki. Dopiero przy
moście wjeżdżam rowerem na koronę wału przeciwpowodziowego, sięgam po aparat i
zanurzam się w nastrój świtu.
Lewitujący komin |
Słońce wstaje z przeciwnego
brzegu Wisły, odsłaniając powoli krajobraz, który wyłania się z ciemności
rzecznej doliny. Woda odbija refleksy, a czasem i smugę słońca. Bardziej, gdy
wieje, mniej, gdy nurt budzi na powierzchni zaledwie delikatne zmarszczki.
Czapla i marcowa Wisła |
Ptaki migrują wzdłuż rzeki.
Zaspane czaple za lada skrzypieniem hamującego roweru rozpościerają skrzydła i
odlatują bezszelestnie ku plażom rzecznego łożyska, gdzie wciąż za ciemno na
zdjęcia. Czasem przez nasycony błękit przepłynie oświetlona od spodu para
łabędzi i, grając rytmicznie skrzydłami, przetnie smugi jaskrawych spalin po
samolotach albo zbliży się do podziobanego kraterami Księżyca.
Wyspy Świderskie |
W tej ciszy trzask migawki
aparatu brzmi mistycznie, a skok rapy ponad wodę u podnóża wyspy pobudza
zmysły. Jeszcze nie zatrzymałem tej nieobliczalnej ryby w kadrze. Wciąż chwytam
tylko wydłużające się kręgi fal.
Wisła zamglona |
Słońce przegląda się w lustrze nieba i wody, to znów wyłania się z mgły, rozświetlając krajobraz blaskiem nie do zniesienia i przeszywając cienie między gałęziami drzew włóczniami promieni. Czasem wstaje otulone baranicą chmur, to znów przebija czarny całun i rozsyła welony światła na wszystkie strony rzeki. Igra barwami i nastrojem, wabi ptaki, zwodzi zwierzęta.
Wisła zimowa |
Raz jest zaskakująco wielkie, innym razem dalekie.
Wisła codzienna |
Wisła porzuca stalową szatę,
wdziewa barwy podmytych brzegów, piasku plaż, ozdabia iskrami zmarszczek i
odbiciami drzew, gdy Słońce wstępuje na niebo. W końcu staje się codzienna w
blasku dojrzałego poranka.
Ogłowione wierzby |
Zdjęcia zatrzymują nasycone
kwanty wrażeń: ostrzyżone wierzby w plamie światła; pole słoneczników pod
warstwą mgły i pod drzewami, których korony ożyły w łunie; prozaiczną szarą
łódkę przy stromym brzegu pod czerwcowym gąszczem bluszczów, klonów, jarzębin i
starych topól, zasłoniętą łachą białego piasku.
Mewa i wiślana łódka |
W pierwszej chwili łódka zdaje
się pospolitym landszaftem, ale obiektyw rejestruje przelatującą mewę. I to ona
przypadkiem staje się centralnym punktem zdjęcia. Wyobraźnia dopisuje resztę:
krzyk ptactwa, plusk i zapach płynącej wody, hałas wędkarza spychającego łódź
na nurt ku najbliższej kępie. Powtórzyłem to ujęcie rok później. Nie było już
tak wymowne. Łachę spłukała powódź. Łódką bujały wiry zawinięte przez ostrogę.
Wiślany wał |
Szczególnym elementem krajobrazu
jest wał przeciwpowodziowy ginący w perspektywie pomiędzy drzewami lub w łukach
zakrętów, raz zrudziały po zimie, raz siwy od szronu, raz wykoszony, to znów
zarośnięty puszystą trawą mieniącą się kroplami rosy i naręczami różnobarwnych
kwiatów. Wyznacza granicę dwóch stref: rzeki z łęgiem i przyległych pól, łąk,
zagajników.
Nakarm mnie |
To na nim uwieczniłem biegnącego koziołka, zająca w skoku ponad
dróżką, zwaśnione koguty bażanty, stadko płochliwych kuropatw, kruki, kłócące
się gawrony, furkoczące trznadle, królującą w słońcu macierzankę, a także dziki
i lisy z hałasem przedzierające się przez zbitą mierzwę sierpniowego zielska,
albo idące przez plażę za strumieniem w stronę wierzbowych zarośli na wyspie,
fotogeniczne, lecz płochliwe.
Czarny bocian śpiący na mieliźnie |
Koziołek łęgowy |
Nasyp wału jest osią doznań. Po
obu jego stronach toczy się zaskakująco odmienne życie natury. Widziałem już
szybującego orła bielika, śpiącego na łasze czarnego bociana, przelatujące w
pośpiechu kormorany, krzyczące spod chmur gęsi w kluczach długich od horyzontu
po horyzont, jastrzębie patrolujące pobliskie łąki, i... sarny.
Nie przypuszczałem,
że ich tak wiele. Kryją się wśród sadów, między topolowymi i osikowymi gajami,
w zaroślach śródpolnych trzcin, koczują nad Wisłą. Kiedy schodzą z wału ku
wodopojom, pozują mi na tle nieba. Jesienią fotografowałem stadko spłoszone
ujadaniem odległych psów. Naliczyłem siedem koziołków i kóz, które razem
zbiegły z nasypu i przepadły w gąszczu pofałdowanej łąki. Na przedwiośniu
fotografowałem jeszcze liczniejszą rodzinę saren na tle pobliskich domów.
Radość młodości |
Za Konstancinem odkryłem polanę zasłoniętą
od wsi przez nieprzebyty gąszcz zarośli i wykroty, od rzeki zakrzaczonym
przepastnym rowem z wodą i ścianą topól. Przypadkiem spojrzałem za siebie,
wracając z kolejnej czerwcowej wycieczki. W bujnej trawie zobaczyłem matkę z
dwójką rozbrykanych koźląt. Koźlęta skakały przez cienie na łące, wygrzewały
się w plamach słońca, przeskakiwały nad matką.
Pod opieką matki |
Było błogo, rodzinnie i
bezpiecznie. Pospiesznie naciskałem migawkę aparatu. W końcu sarna odwiodła
młode w zasłonięty przed wzrokiem kąt.
Kilka miesięcy później, w
listopadzie, zobaczyłem tę trójkę nieopodal bezlistnego sadu. Nie spłoszyły
się, chociaż szedłem odsłoniętą koroną wału. Ukryłem się za gęstą pozbawioną
liści kaliną. Dorodne sarny, już nie koźlęta, wciąż nie odstępowały matki. Mogą
jej towarzyszyć nawet przez rok. Odchodzą dopiero wtedy, gdy zbliża się czas
kolejnego kocenia się. Cała trójka bacznie przyglądała się kalinie i mojemu
konturowi za nią. W końcu niespiesznie odeszła między rzędy jabłoni, pod
rosochate topole i lipy, w przenikającą wszystko nostalgiczną ciszę.
Wierzba mazowiecka |
Odjeżdżałem urzeczony. Listopad
kojarzący się z pluchą był tego dnia swoim przeciwieństwem. Jak podczas
poprzedniego poranka, w którym uwieczniłem śpiącą odnogę Wisły, wypełnioną
przejrzystą wodą w miejscu, przez które jeszcze niedawno przechodziłem suchą
stopą. Spowity cieniem nurt, kręty i płynący po jasnym piasku wąskimi zakolami
o zielonych i porudziałych konturach z trawy ku bezlistnym brzozom i nagim
topolom, oblanym światłem zamglonego słońca, emanował ciepłem.
Nie trzeba mnie przedstawiać |
Wisłą władają bobry. Pełno na jej
brzegach i wyspach podgryzionych lub powalonych topól, osik, wierzb, a także
stosów pociętych siekaczami gałęzi, zalegających boczne odnogi nurtu od ujścia
Jeziorki po mosty Warszawy i Góry Kalwarii. Bobry dobierają się tutaj do drzew,
których rękami nie obejmiesz. Nigdy jednak nie natknąłem się na żeremia,
chociaż błądzę po oczeretach rzecznych kęp i, depcząc skrzypiące, sypkie dno
rzeki, wlokę rower pomiędzy chaszczami nawłoci, wrotyczu, jeżyn, a potem płuczę
go w nurcie, bo zapiaszczony łańcuch nie pozwala jechać. Za to wszędzie są ich
obszerne nory z wyjściami zapasowymi w nadrzecznych skarpach.
Rzadko dają się sfotografować.
Trzeba trafu, żeby je namierzyć płynące pod prąd rzeki przy samym brzegu. Wtedy
nie mają dokąd uciec. Portret sumiastego bobra z odległości kilku metrów, z
siekaczami pyska zanurzonego pod wodą, szeroko otwartymi oczami, pięknie
ułożonym futrem, jest powodem do dumy. Bobry póki co niechętnie wchodzą w
obiektyw, ale kiedy pozują, naprawdę się dzieje.
Burza piaskowa |
Nad Wisłą przeżyłem namiastkę
pustynnej burzy. Wiało od strony widocznych z daleka kominów elektrociepłowni
Siekierki i pylonów Mostu Siekierkowskiego z pomarańczowymi linami. Wyszedłem
na środek rzecznego koryta wprost pod uderzenia wiatru wzniecającego tumany
kurzu z wysuszonego dna. Tysiące igieł wbijało mi się w twarz i w zimny obraz
październikowej jesieni. Piasek zgrzytał w zębach. Plamy słońca i cienia sunęły
w pośpiechu między brzegami Wisły, naprzemian rozświetlając i gasząc barwy
listowia chwiejących się wierzb, brzóz, olch, dębów i topól. Ptaki wisiały w
powietrzu, walcząc z napierającymi podmuchami...
Łęg we mgle |
Wiosną Wisła ożywa. Zwykle
nadchodzi powódź. Woda wypełnia całą przestrzeń między nasypami wałów. Drzewa
pławią się w niej zanurzone po gałęzie koron. Nurt zalewa wszystkie miejsca, po
których jeżdżę i spaceruję.
Wiosenny przybór |
Widok samotnej postaci zwróconej ku rzece i
uwiecznionej na tle wezbranej wody zastanawia. Zalana wyspa przecięta smugą
odbitego słońca ciekawi.
Po ustąpieniu powodzi z mielizn
znikają stare pnie, a na ich miejscu pojawiają się drzewa przywleczone nie
wiadomo skąd. Wokół nich gromadzą się mewy, kaczki, cyranki, dzikie gołębie…
Opadająca woda odsłania zmienioną rzeźbę rzecznego dna. Na piasku pojawiają się
ślady zajęcy, lisów, saren, ptactwa, drobnych gryzoni. W zamkniętych kałużach
trzepoczą uwięzione ryby. Krzaki i drzewa pokrywają się puchem pąków i kwiatów.
We flaucie świtu lustro wody odbija ulotne nastroje. One też dają się
uwiecznić. Oglądając zdjęcia, słucham ciszy, która w nich zastygła...
Nadwiślański dąb |
Czar pryska, gdy słońce sięgnie
zenitu, brzegi zapełnią się ludźmi, pola traktorami, a przestrzeń wypełni warkot
quadów i motorów krosowych, dla których granice rezerwatów przyrody nadal nie
są przeszkodą.
magia poranka :) swoim tekstem zachęciłeś do spaceru... chyba najwyższa pora wyciągnąć aparat z szuflady. Fajne zdjęcia...szczególnie majaczący komin siekierek, koźlęta i zamglona świtem wierzba mazowiecka
OdpowiedzUsuńKalino. Jeśli nie teraz, to kiedy? Naprawdę warto. Najlepiej o świcie, kiedy nie ma ludzi. W Gassach jest prom. Działa od 6:00. Można nim, jeśli zachodni brzeg znudzi. Mnie jeszcze nie znudził. Wpadam tam przy każdej okazji.
OdpowiedzUsuńjuż uruchomili prom? to akurat do pracy się przedostanę ;) do tej pory z aparatem nad Wisłą biegałam po północnej stronie
OdpowiedzUsuń:-)
OdpowiedzUsuń