Taka gmina mazowiecka |
Spacer wałem przeciwpowodziowym z Gass w stronę Góry Kalwarii wzdłuż wychudzonej Wisły to świadectwo znikomych opadów deszczu i śniegu w styczniu. Świt się nie udał. Chmury ustąpiły po śniadaniu.
Urzeczańskie wierzby |
Poszliśmy grzbietem wału. Słońce ogrzewało darń i ścieżkę po nocnym przymrozku. Pod spodem grunt był twardy. Opierał się czubkom kijków trekkingowych. Woda nie wsiąkała, nasączając darń, która miękko ustępowała pod butami.
Misterne dzieło |
Najpierw idzie się wzdłuż wiejskich zabudowań. Widok rzeki przesłaniają gęste konary i gałęzie bezlistnych klonów jesionolistnych i wierzb. Wiele drzew nad wodą nosi ślady żerowania bobrów. Jedno z nich wsparło się na gałęziach sąsiadów. Z pnia nad gruntem został wąski stożek rdzenia. Wokół walały się bobrowe strużyny. Rzeźba. Nieco dalej rosną grube wierzby ogryzione z kory i łyka. Mimo to wciąż żyją. Właściwość łęgu? Widok powalonych przez bobry wiekowych drzew wydaje się nierealny.
Za pierwszą ostrogą z kamiennego gruzu, wbitą w nurt, pojawia się mielizna zarośnięta kępami trzciny. Przy niskim stanie wody mielizna zamienia się w archipelag wysepek rozdzielonych kanałami, w których zalegają rumowiska z naniesionych wodą drzew. Tak wygląda zakątek zimorodków, krzyżówek, traczy, czapli siwych i białych, w końcu i samych bobrów. Stąd widać obszerny zakręt rzeki sięgający Nadbrzeża i granic Otwocka Wielkiego z zespołem pałacowym pod opieką Muzeum Narodowego.
Idziemy dalej. Pod słońce. Oślepiające. Ku pomnikowi wierzby odcinającej się ostrym konturem od tła rozlanego nurtu, mielizn, nad którymi przelatują łabędzie, kormorany, na których tłoczy się stado mew. Od wierzby odpadł malowniczy konar. Przez lata wisiał na kikucie, póki całkiem nie spróchniał. To charakterystyczny element wiślanego krajobrazu. Nie da się przejść obok obojętnie.
Mija nas fotograf w ochronnym uniformie. Plecak ubłocony. Buty i spodnie też. Pytam:
- Trafiło się coś ciekawego?
- Za późno wyszedłem. O piątej odprowadziłem syna do autokaru na ferie. Dojechałem przed wschodem. Chciałem spotkać bielika. To ich teren. Ale te chmury…
- No tak – mówię - przejaśniło się dopiero po śniadaniu…
Żegnamy się. Poszedł w kierunku Wólki Dworskiej pod Górą Kalwarią.
W przerzedzonym przez bobry łęgu stanęliśmy nad rozlewiskiem między nurtem a wałem. Nadmiar wody sączył się labiryntem rowów rozcinających groblę od powalonych drzew po stanowisko wędkarza. Lód jeszcze nie stopniał, lecz stał się gąbczasty w świetle lutowego słońca. O świcie ten kąt zamienia się w unikalny krajobraz. Za plecami rośnie łęg wypełniony starymi topolami i wierzbami, w których uwijają się dzięcioły kilku gatunków. Od czarnych po zielonosiwe i duże. Dzisiaj też pokrzykiwały. Jakby zaczęły czas godów…
Powrót jest okazją do retrospekcji krótkiego spaceru...
Dymy Siekierek nad urzeczańskim łęgiem |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz