Pojechałem do Podłęcza fotografować Wisłę na Łachach Brzeskich. Chciałem dojść do zatoki śmiałego bolenia, lecz po wczorajszych roztopach i nocnym mrozie wszystko ściął lód. Spacer zamienił się w wysiłek utrzymania równowagi na oblodzonych nawierzchniach i na wyszukiwaniu miejsc, którymi jeszcze dawało się iść. Miejscami schodziłem z drogi i ścieżki na skraj zarośli szarpiącej ubranie tarniny lub na wysuszoną trzeszczącą nawłoć. Wschód trwał więc krótko (było bez chmur).
Najpierw sfotografowałem z oddali swojego wajdelotę, który zastygł w kilkuletniej nirwanie i patrzył na brzask. Nie dało się znaleźć dogodniejszego miejsca. Pokryte szkłem lodu kałuże w koleinach i na łące zapowiadały spacer na czworakach.
Potem odszedłem na północ. Wydostawszy się nad wodę, patrzyłem głównie pod nogi. Ptaki krzyczały na mieliznach. Przystawałem co chwila, badając w miarę stabilne miejsca. Przemrożony śnieg trzeszczał pod butami. Łodygi nawłoci i wrotyczu pękały. Trawa szeleściła. Od czasu do czasu podchodziłem na skraj podmytych klifów. Rzeka zabrała kolejne topole, zostawiając kikuty i pajęczyny korzeni wystających spod darni.
Na wyspie pod Kępą Nadbrzeską dostrzegłem parę żurawi. Stały na plaży. Rozglądały się. Były daleko. Obiektyw mało co zarejestrował. Ważne, że to żurawie. W pewnej chwili przeleciały nad nimi kormorany, nie budząc jednak zaciekawienia. Liczyłem na pokaz taneczny. Ptaki jednak były zainteresowane czymś innym. W końcu schowały się za usypiskiem wiślanego piachu. Jak przetrwają nadchodzące mrozy?
Przegapiłem moment wzejścia słońca. Nurt podmył skarpę i zagarną starą ścieżkę. Wyjeżdżona przez quady droga odbiegła w łęg. Kiedy więc spojrzałem na rzekę, przebrnąwszy przez kolejne oblodzenia, tarcza słoneczna była już nad drzewami przeciwległego brzegu. Złapałem ją w towarzystwie konaru fraktalnej topoli brodawkowatej, której pień rozczepił się w wegetacyjnym obłędzie.
Pomyślałem:
- Wiedźma.
Wracając zobaczyłem tę wiedźmę dźwigającą słońce gałęziami szczytowego konara. Przedziwne drzewo. Nasuwające niecodzienne skojarzenia.
Wróciwszy nad wodę, fotografowałem wschód słońca przez konary niedawno zwalonego drzewa. Pień nieubłaganie zsuwał się ze skarpy ku nurtowi, na którego powierzchni zakwitały kolejne wiry. Obraz rzeki i mgiełek tańczących nad wodą między pasmami cienia i światła urzekał. Słońce cisnęło rozedrgany warkocz światła.
Nieco dalej natrafiłem na pobojowisko po wielkim żarciu. Bobry przewróciły starą wierzbę. Przegryzły jej pień nad ścieżką. Zestrugały łyko z konarów. Zaśmieciły trawę ścinkami miękkiego drewna. Kręciłem się, szukając miejsca na fotografowanie domów Nadbrzeża w świetle złotej godziny, a potem Wisły w całej jaskrawości. Po wzejściu słońca nic już nie zmiękczało światła. Kontrasty stawały się nie do zniesienia. Pomyślałem:
- Dalszy spacer nie ma sensu. Światło mimo mrozu rozmiękczy lód. Nie utrzymam równowagi. Spacer przez mierzwę wysuszonych zarośli – nie do przyjęcia.
Zawróciłem, zobaczywszy przed sobą rozległe lodowiska w zagłębieniach terenu, parowach wyschniętych odnóg i mnóstwo przemarzniętego błota w koleinach gruntowych dróg.
Zatoka śmiałego bolenia jeszcze poczeka na tegoroczną wizytę.
A tak wyglądała Wisła podczas łagodniejszej zimy. Wyspy Świderskie w porze przedobiedniego spaceru.
Wał przeciwpowodziowy w Ciszycy |
Moja ulubiona wierzba w mazowieckim entourage'u |
Wierzby takiej gminy |
Warkocze Siekierek, most południowy na tle pylonów mostu siekierkowskiego |
Wisła |
Zimujące mewy |
Zimowe dywany i fraktale |
Wyspy Świderskie |
Wrotycz |
Jakiś inny okaz w zimowym uśpieniu |
Zimowisko mew i kormoranów |
Mika i wszystko jasne |
Wisła zimą |
Piotrze
OdpowiedzUsuńPodziwam wykonane przez Ciebie fotografie.
Takich ujęć tematów nie powstydziłby się dobry malarz pejzażysta.
Pozdrawiam
WłodwK
Docent Paczkowski uznał, że zrozumiałem pojęcie entropii. Niemniej nadal tego nie czuję, chociaż upłynęło tyle lat. Pozdrawiam Włodku. PS. Te okolice odwiedzam, odkąd fotografuję. Niezmiennie fascynują.
OdpowiedzUsuń