Pandemia i wszystko jasne. Każdy styczniowy dzień jak Dzień
Świstaka w dystopijnej rzeczywistości. Pogoda niezimowa. Zima, jeśli
przychodzi, to na godziny. Sypnie śniegiem, przymrozi, po chwili woła odwilż…
Słońca jak na lekarstwo. Kiedy jednak zawita, jadę nad Wisłę oglądać wschód, chwytać nastrój, odkrywać emocje, odkopywać uśpione instynkty…
I oto jestem. Łachy Brzeskie w sąsiedztwie Podłęża i Wólki
Dworskiej nieopodal Góry Kalwarii, w której biskup Stefan Wierzbowski założył
Nową Jerozolimę po odparciu potopu szwedzkiego i ściągnął kilka zakonów, by
opiekowały się nabożeństwami pasyjnymi na nowych drogach kalwaryjskich.
Na Łachach Brzeskich dostrzegam jednak tylko jeden rodzaj
świętości – świętości Natury, objawiającej się szmerem
płatów kry i śryżu, trących o siebie i o brzegi pod osuwającymi się urwiskami
nadwiślańskich klifów. Nurt obrywa płaty darni i obnaża sterczące z urwisk korzenie, pozostałości po drzewach, które runęły do wody. Nie podchodzę do krawędzi. Pod butami śnieg trzeszczy.
Nieuważny krok i jestem kilka metrów niżej. W wodzie po kolana pod osypującym
się piaskiem, na który nie sposób się wdrapać.
Wisła gada: pluskiem wody, szuraniem kawałków lodu, podmuchami
południowego wiatru, krzykiem stada mew, które zaległy na mieliznach i lodowych
polanach, kwileniem gilów, sikor, kosów, gadaniem sójek i dzięciołów… Wokół
bezlistny łęg skrywający kikuty martwych topól i wierzb. Wokół łąki skolonizowane
przez kępy i łany nawłoci kanadyjskiej, dźwigającej kiście przejrzałych
zamarzniętych kwiatostanów…
Schodziłem z wału przeciwpowodziowego nad wodę, patrząc na postać kapłana, który zasiadł nad rzeką pod kosturem wrośniętym w grunt i
wypuszczającym już pędy gałązek. Wrażenie tak silne, że ów kikut topolowego
pniaka stał się ulubionym motywem wiślanych zdjęć. Z daleka widzę postać w
stanie filozoficznego olśnienia albo nirwany. Z bliska to tylko martwy kawałek
drewna pod połamaną siewką topoli w kształcie laski wędrowca. O świcie jednak obydwa
kształty nabierają mistycznego znaczenia.
Znowu sobie myślę, patrząc na krajobraz
pod malinowym światłem brzasku:
- Wiara nie
potrzebuje pośrednictwa kapłanów. Płynie z serca…
- Wiedza i
olśnienie nie potrzebują pośrednictwa wszechwiedzących ignorantów. Wymaga
wysiłku zadawania pytań i dociekania odpowiedzi…
Mróz zelżał. Poczułem komfort. Szedłem skrajem brzegu,
fotografując świt, stado mew na środku rzeki, przelatujące kormorany i nurogęsi;
filmując ruch wody niosącej płaty lodu po ostatnich mrozach. Zastanawiałem się,
jak inspirujące byłoby pływanie kajakiem wśród kry przez krajobraz zalany
światłem nierealnego świtu…
Mewy zdawały się poruszone. Krzyczały. Chichotały. Wznosiły się
nad mieliznami i wyspą w sąsiedztwie Kępy Nadbrzeskiej. Krążyły w łunie
wschodzącego słońca. Lądowały znowu na lodzie, który osiadł na płyciźnie i współtworzył
impresjonistyczne plamy światła z płynącą obok wodą…
Nie mogłem oderwać oczu od tego spektaklu. Tarcza słońca
wynurzająca się spomiędzy drzew zapaliła warkocz na powierzchni nurtu. Co i raz
przystawałem, chwytając ulotne obrazy. Póki leniwy całun z zachodu nie zagasił
misterium i nie oddał krajobrazu rzeki we władanie wszechobecnej lodowej
szarości.
Nie odważyłem się zejść w wąwóz wyschniętej odnogi. Bobry powaliły
mnóstwo drzew. Ścieżka, z której niegdyś korzystałem, została przygnieciona
plątaniną pni i konarów. Obszedłem więc cały ten zakątek, ze zdumieniem
odkrywając, iż topole, które jeszcze kilka lat wcześniej fascynowały kształtami
na tle wchodzącego słońca, zniknęły. Już nie powtórzę tych kadrów…
Szedłem ku najładniejszej wyspie Łach Brzeskich. Śnieg zaczął
mięknąć pod stopami. Całun chmur gęstniał. Słońce z trudem przebijało się nad
rzekę, rozjaśniając powierzchnię wody plamami światła. Nastrój gasł, ustępując
prozie zimowego dnia. Nadciągała odwilż. Przez gałęzie drzew i krzaków
zobaczyłem zabudowania Wólki Dworskiej. Buty zapadały się w zaspach. Zarys
drogi zniknął między kopcami zrytej ziemi i w mierzwie zarośli. Dawno tędy nikt
nie chodził. Zawróciłem ku chichoczącym w oddali mewom… Były niezmordowane…
Pierwszy wiślany świt 2021 roku zaliczony…
|
THE END
|