|
Kormorany nad Wisłą |
Korzystając z kolejnego przypadkowego
rozpogodzenia, wyjechałem nad Wisłę w Podłęczu. Tym razem poszedłem w kierunku
zatoki śmiałego bolenia wieńczącej północną część rezerwatu Łachy Brzeskie. Już
podchodząc do brzegu, widziałem, że będzie się działo. Od strony Góry Kalwarii
nadciągał klucz kormoranów. Dawno nie widziałem takiej czeredy. Zaciemniła
krajobraz i tak zgaszony nastrojem wczesnego brzasku. Zdjęcia nie wyszły.
Aparat działał w trybie bracketingu.
To, co udało mi się sfotografować później, nijak się miało do pierwszego stada.
|
Fraktale nurtu |
Poszedłem na północ z biegiem nurtu ścieżką wzdłuż
obrywających się brzegów. Płaty darni zwisały nad osypującymi się skarpami.
Wiele drzew pochylało się nad wodą. Ich dni już policzono.
|
Księżyc nad wiślanym brzegiem |
|
Osypujący się brzeg |
|
Żurawie na scenie |
Woda opadła, odsłaniając nowe mielizny. Na jednej z
nich ujrzałem parę tańczących żurawi. Było za ciemno na dobre zdjęcia. Ubogie
światło niweczyło wysiłek. Nie pomagało opieranie aparatu o konar wierzby –
zbyt długi czas naświetlania. To najwyraźniejsze zamieszczam z obowiązku.
Mruczały coś, zamiast zanosić się klangorem. Dreptały wokół siebie. Rozkładały
skrzydła, podskakując frywolnie… Dostrzegłszy wreszcie mimo półmroku moją
obecność, odleciały za Podłęcze. Przez długi czas słyszałem ich klangor.
|
Kormorany i żurawie |
Kolejną trójkę żurawi dostrzegłem na mieliźnie,
próbując fotografować krótki klucz kormoranów lecących nisko nad wodą. Żurawie
uniosły się nad rzekę. Poleciały w moją stronę. Panoramowałem. Bez skutku.
Wciąż brakowało światła. Na najlepszym zdjęciu uchwyciłem rozmyte kontury od
biedy dowodzące przygody.
|
Wodna scena |
|
Bielik |
|
Zanim zanurkuje |
Na szczęście brzask w końcu pojaśniał. Minąwszy
wyrwy w darni na krawędzi nadrzecznych klifów, doszedłem do mielizny, nad którą
krążyły rozjątrzone mewy. Chwilę trwało, zanim dostrzegłem bielika. Polował. W
pewnej chwili zawisł nad płycizną. Opadł.
|
Uderzył |
|
Z rybą w szponach |
|
To chyba brzana |
Uderzył szponami, rozbryzgując wodę.
W ułamku sekundy wzniósł się i poszybował na mieliznę ze zdobyczą w szponach.
Chyba brzaną. Jakżeż żałowałem, że nie mam aparatu z lepszym obiektywem. Chwilę
podziwiałem bielika wcinającego rybę na piasku. Nic sobie nie robił z mew
próbujących dobrać się do łupu.
|
Szukając salonu |
|
Śniadanie z bielikiem |
Słońce wschodziło za drzewami Kępy Nadbrzeskiej.
Powietrze zamglone niczym smog nad Warszawą tłumiło światło, sprowadzając
nostalgię. Wschód trwał dzisiaj krótko. Może kwadrans. Nie było chmur. Nie było
mgły nad wodą. Tylko to nieprzejrzyste powietrze.
|
Wschodzi |
|
Zawsze robi wrażenie |
|
Przeglądając się w wodzie |
Szedłem wzdłuż nurtu zmrożoną ścieżką. Podczas
dojazdu samochodowy termometr pokazywał tylko -1oC. To wystarczyło,
by pokryć szronem ścieżki i rozjeżdżoną przez quady drogę.
|
Nostalgia |
|
Oszroniony brzeg |
|
Nawłoć pleni się wszędzie |
|
Tutaj fotografowałem bobry, rok wcześniej |
Łęg między Podłęczem a Dębówką rośnie na nierównym
terenie. Wezbrana Wisła, zalewając ten fragment rezerwatu, wyrzeźbiła w łanach
nawłoci kręte wąwozy. Utrudniające przejazd i spacer. Wykorzystywane przez
dziki i sarny w charakterze bezpiecznych ścieżek. Dzisiaj jednak zwierząt nie
spotkałem. Tylko ślady raciczek i kopytek. I darń rozdartą gwizdami dzików.
|
Łęg i nawłoć |
|
Stara wierzba |
|
Droga donikąd |
|
Pierwsze kolory przedwiośnia w złotej godzinie |
|
Stara wierzba |
|
Drugie życie wierzby |
Zbliżając się do północnej granicy rezerwatu,
widziałem coraz więcej śladów żerowania bobrów: kikuty młodych klonów,
wyrzeźbione od spodu pnie topól brodawkowatych, ogołocone z łyka gałęzie drzew
zalegających w wodzie, mnóstwo strużyn… Niektóre świeże.
|
Rzeźby bobrów w plenerze |
Pod kępą klonów jesionolistnych (obok nawłoci
kanadyjskiej najgroźniejszego gatunku inwazyjnego w wiślanych łęgach), która
zaczęła zsuwać się do wody, odkryłem wejście do nory, zaznaczone pociętymi
gałęziami odartymi z łyka. Bobry jednak nie kwapiły się na zewnątrz. Czyżbym za
bardzo hałasował? Zmrożona trawa trzeszczała pod butami. Rozgarniane łodygi
nawłoci pękały z trzaskiem…
|
I po śniadaniu |
Brnąłem przez zarośla nad wodę, szukając dogodnych
miejsc na zdjęcia. Chwytałem się sprężystych pędów wikliny i klonów na skraju
urwistego brzegu, by nie wpaść do wody. Nurt rozpychał się między odsłoniętymi
mieliznami. Trafiając na przeszkody w dnie, burzył się, wzniecał hałaśliwe
wiry. Chwilami myślałem, że to rapy. Gdy jednak obracałem się ku wzburzonej
powierzchni, fraktalne kręgi znikały wraz z ułudą polowania.
Złota godzina wzięła krajobraz we władanie.
Pomyślałem o kleszczach. W ubiegłym roku dały znać o sobie już w lutym. Dzisiaj
jednak odpuściły. Ostatnie mrozy, zdaje się, wprowadziły je w stan hibernacji.
Czułem ulgę, nie widząc tych pajęczaków na ubraniu, chociaż słońce zaczynało
przygrzewać i rozpuszczać szron na czarnych koleinach dróg w łęgu.
Przed sobą ujrzałem przełom uczyniony przez Wisłę między
ostrogą z granitowych głazów a ustępliwym gruntem. Drzewo, które jeszcze rok temu
rosło – zdawało się – bezpiecznie kilka metrów od skraju klifu, pochyliło się i
zaczęło nieubłaganie zsuwać ku kapryśnemu nurtowi.
|
Tak to drzewo wyglądało jeszcze rok wcześniej |
Próbowałem zachować ciszę, pamiętając o
wcześniejszych spotkaniach z dzikami. Mają gdzie się ukryć. Łany nawłoci są
nieprzeniknione. Odstręczają od wchodzenia w ich gąszcz. Dziki są jednak jak tarany.
Żadna mierzwa nie oprze się ich sile.
|
Dzik z wcześniejszego spotkania |
Bacząc na wszystkie strony, podchodziłem do
przełomu. Woda powiększała zakole. Stara droga runęła wraz z płatami darni.
Musiałem przechodzić zaroślami, plącząc się w kikutach pędów ogryzionych przez
bobry. Ptaki odleciały pod zabudowania Nadbrzeża. Wzdłuż rzeki przemieszczały
się tracze, samotne kormorany i czaple. Zewsząd dobiegał krzyk pobudzonych mew…
|
Biegnąca skrajem droga obsunęła się |
|
Zakole przełomu |
|
Kaczki w wodzie, kaczki w powietrzu |
|
Tam była przeprawa promowa |
|
Dom na palach |
|
Przełom - ścieżka niebawem zsunie się |
Dzisiaj jednak nie doświadczałem intensywnych
wrażeń. Woda opadła, odsłaniając pofałdowane dno zatoki śmiałego bolenia.
Ciemny muł błyszczał w słońcu. Pod kamienną opaską, zarośniętą przez wytrwałe
wierzby, zalegała tafla lodu – ostatni ślad odchodzącej zimy. Nie było
wiosennego przyboru. Nie było wodnego łowiska boleni, godów traczy, popisów
łabędzi, bobrów przemieszczających się pod brzegiem…
A tak zatoka wyglądała wcześniej.
Wracałem z głową wypełnioną „Wiosną ach to ty”. Łęg
rozbrzmiewał krzykami dzięciołów, wokalizą kosów, solówkami ptaków, których nie
potrafiłem rozpoznać, krzykiem dzikich gęsi ciągnących na wschód, klangorem
żurawi, poświstem skrzydeł niemych łabędzi, krzykiem łabędzi krzykliwych,
chrapliwymi wrzaskami kruków i wron…
|
Wisła |
|
Oczy bolą |
Działo się. Słońce rozświetlało zamglone
powietrze. Mrużyłem oczy, spoglądając ukradkiem na rzekę. Coraz mniej
widziałem. Aparat nie radził sobie z prześwietlonym na skroś krajobrazem.
Skupiłem więc uwagę na łęgu i nawłociach wypełniających podszyt, na łodygach
wierzb i wikliny nabrzmiewających kolorami.
|
Klucz gęsi |
|
Panorama Nadbrzeża z traczem |
Idąc przez znajome od lat miejsca, próbowałem
wypatrzeć sarny. Bez skutku, póki nie wszedłem na drogę wiodącą pod wał
przeciwpowodziowy. Rozmiękła ziemia stała się śliska. Wybierałem zacienione
miejsca, gdzie szron jeszcze nie tajał. Zgrzany, zafrasowany, gapiąc się pod
nogi, przeoczyłem rudel saren, które wybiegły z pobliskiego łanu nawłoci.
|
Marcowy koziołek |
Dopiero
szelest wyrwał mnie z zamyślenia. Zwierzęta pośpieszyły pod stare topole i
między kępy rozłożystych krzaków, pokazując lusterka kuperków. Już celowałem
obiektywem, już naciskałem migawkę, już delektowałem się obrazem, gdy
usłyszałem znajomy dźwięk alarmu i chowającego się obiektywu. W pośpiechu
zmieniałem baterię na zapasową. Kiedy się wyprostowałem, sarny zniknęły.
Zacząłem kalkulować:
- Pobiegły w stronę wału. Może będą przechodzić na
pola?
Idąc powoli w łęg, kątem oka dostrzegłem poruszenie
w oddali. Sarny postanowiły jednak zawrócić ku rzece. Szły za rozległym dywanem
suchych zarośli, znajdując swobodne ścieżki. Rozglądały się czujnie na
wszystkie strony. Koziołek przywdział już regularne parostki pokryte zamszowym
scypułem. Jeszcze kilka tygodni i zwierzęta porzucą zimową szatę oraz własne
towarzystwo. Wiosna, ot co.
|
Wzdłuż wału |
|
Trznadel |
|
Mała architektura Urzecza |
|
Mazowiecki biały lampart na pogorzelisku |
|
Sezon piromanów rozpoczęty |
Pod wałem dostrzegłem nieznośne plamy pogorzeliska.
Rozpoczął się sezon polnych piromanów.
Ponownie odbyłem z Tobą piękną wycieczkę.
OdpowiedzUsuńWłodek