Magia zaczyna się o brzasku |
Magia zaczyna
się o brzasku. Zwiastującym wschód słońca. Gdy mgła podnosi się z wody, przenika
łęg, przykrywa łąki za wałem, maskuje drugi brzeg, wypełnia krajobraz, rozpuszcza
kontury… Odzierając przestrzeń z wymiarów, z głębi, perspektywy, wysokości… Dotykając
twarzy, odsłoniętych rąk... Napełniając zmysły ułudą. Zwodząc. Sprawiając, że znajome
od lat kąty pokazują po raz kolejny nieznane oblicze. Zaskakujące…
We mgle wszystko się zdaje |
Wiślana żyrafa |
Wkroczyłem w mrok łęgu. Aparat pracował w trybie bracketingu, wydobywając z wnętrza
deszczowego lasu zaskakujące kształty. Chciałem spotkać dziki. Wokół jednak tylko
cisza, przerywana szeptami nieśmiałych ptaków. Zmierzwione zarośla. Pełne
wilgoci… Odstręczały od wejścia na wąskie ścieżki…
Wisła w Ciszycy |
Zatoka mamiła zieloną powierzchnią. Toń zarosła,
zamieniając się w bagno., Musiałem nadłożyć drogi, by zejść na rozległą
mieliznę Wysp Świderskich. Dopiero za stawem pod rozbitą ostrogą się dało. Strumień bocznej odnogi wysechł.
Depcząc ślady bobrów, wszedłem między kępy łozy, pędy topól i osiki, klonów
jesionolistnych… Piasek stawiał tępy opór stopom. Ustępował pod naciskiem. Mgła
narastała…
Depcząc piasek Wysp Świderskich |
Wisła żyje. I zmienia się z każdym wezbraniem i z
każdą posuchą. Mokry wrzesień nie napełnił koryta rzeki… Tam, gdzie plaża
dotykała wody, pojawił się dywan mozgi trzcinowatej, przekwitających barszczów,
pokrytych fioletowymi kiściami kwiatostanów nieznanych mi roślin. Między nimi
polowały białe i szare czaple. We mgle były zjawiskowe. Przeszywały powietrze
chrapliwym krakaniem. Ja jednak szedłem ku wodzie. Ku nurtowi pluskającemu na
płyciznach. Prąd napierał na konary drzew zagrzebanych w ruchomym piasku dna.
Wczorajsza ulewa, która zalała Warszawę i okolice, jeszcze nie przelała się do
rzeki.
Matecznik białych i szarych czapli |
Każdy wykrot gniazdem nowego życia |
Portret słońca |
Krajobraz bez granic |
Nadleciały tracze |
Słońce wynurzało się z mgły. Prześwietlało
wierzchołki topól. Było zjawiskowe. Szedłem coraz bliżej pluskających ryb.
Przede mną przeleciało stadko traczy. Same dziewczyny. Zatoczyły krąg nad
płycizną. Osiadły na wodzie. Dały się znieść nurtowi ku wystającym z rzeki
konarom. Tutaj zaległy. Brały kąpiel. Gadały do siebie. Polowały, czesząc
dziobami płyciznę. Fotografowałem je pod słońce. Ustawiałem się tak, by smuga
słonecznego blasku oświetlała ich zamglone sylwetki. Obrazy zdały się
minimalistyczne. Niewiarygodne…
Minimalizm środków wyrazu |
Światło złotej godziny wydobywało z zamglonego
krajobrazu przedziwne refleksy. Deptałem grząski piasek. Buty zapadały się w
nim. Musiałem uważać. Nie ma nic groźniejszego niż nastąpienie na kurzawkę.
Wciąga znienacka. Jak wtedy, gdy płynąc za Toruniem kajakiem, utknąłem na
mieliźnie. Próbowałem przepchnąć kajak na głębszą wodę. Postawiłem stopę na
gładkim piasku i zapadłem się po kolano, nie znajdując oparcia. Myślałem wtedy
wyłącznie o tym, by za nic nie puścić burty i wiosła…
Z wnętrza wyspy nadszedł mężczyzna. Stanął na
cyplu. Znieruchomiał. Patrzył na lampion wschodzącego słońca. Podchodząc do
cypla, usłyszałem:
- Jeśli przeszkadzam, proszę powiedzieć. Odsunę
się.
- Nie trzeba – odparłem.
- Tutaj –wskazał na wodną polanę – chodziły chyba
żurawie. Zobaczyłem duże ślady.
Żurawie w tym miejscu? – pomyślałem. – To
środowisko nie dla nich. Odparłem:
- Może mewy srebrzyste? Albo czaple. Polują w
zaroślach.
Biała czapla |
Siwa czapla |
Grzywacze? |
Krzyżówki |
Spostrzegłem jedną z nich. Pokazałem ręką. Nie
zauważył. Mgła roztapiała kontury. Nim wycelowałem obiektyw, biała czapla
rozłożyła skrzydła do lotu. Nie zdołałem uchwycić jej w tym ułamku sekundy.
Pstrykałem na oślep, licząc na łut szczęścia…
Wdaliśmy się w krótką pogawędkę o walorach
oglądania Wisły o świcie. Mężczyzna od lat chodził po wyspach. Ja
rekomendowałem kajak. Nie wyjmował aparatu. Stwierdził:
- Jak tylko słońce wzejdzie wyżej, obraz będzie
ciekawszy.
- Teraz jest nieciekawy? – pomyślałem ze
zdziwieniem…
Samotność wędrowca |
Sfotografowałem go, kiedy odchodził na południe.
Znikająca we mgle sylwetka była wymowna. Poczułem wielką, wielką samotność. I…
poczułem się z tym dobrze. Cisza. Furkot skrzydeł. Plusk wody wokół. Przestrzeń
bez granic – mgła rozpuściła wymiary. Jej tumany przesłaniały słońce. Chwilami
myślałem:
- Nadchodzą chmury…
Podchodząc do wodnej polany, której istnienia nie
przeczuwałem w czerwcu (jak szybko przyroda zasiedla puste miejsca),
sprowokowałem ruch w zaroślach. Czaple podniosły się do lotu. Krzyczały.
Słyszałem je, póki mgła i odległość nie stłumiły dźwięków. Piskliwce
przelatywały wzdłuż linii brzegu nad zatoką, przeszywając powietrze
przenikliwym krzykiem-gwizdem. Nad wyspą krążyła chmura ptaków. Przez mgłę nie
rozpoznałem gatunku: - Gołębie grzywacze ćwiczące przed jesienną wędrówką?...
W klimatach Haapsalu |
Wodna polana |
Podchodziłem między krzakami bielunia do zatoki na
skraju wodnej polany. Z nadzieją spotkania bobra. Zamiast bobrów zobaczyłem
polowanie. Wielka ryba wyskoczyła nad wodę. Plasnęła ogonem. Narybek rozsypał
się paciorkami na powierzchni… Próbowałem fotografować w biegu. Nie nadążałem
za dźwiękami. Myśliwi (i ofiary) przemieszczali się bez ładu i składu. Nie
potrafiłem przewidzieć, gdzie nastąpi kolejny atak. Wyskakujący boleń w kadrze
nadal czeka na swoją chwilę…
Polowanie |
Słońce było coraz wyżej. Wydobywało z rzecznego
obrazu frapujące szczegóły, subtelne odcienie barw… Pojedyncze kwiaty, kępy
łozy, groteskowe wykroty, czasem płaszczyznę wiślanego piachu pod tumanem mgły…
Nastrój poranka nie ustępował. Plaża, krajobraz bez
horyzontu, kontury drzew prześwitujących w rozjarzonym mleku, błękit bez chmur,
odbicia obrazów w zastygłej powierzchni wody… Nie sposób oderwać oczu… Do
czasu, gdy trzeba wracać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz