Lubię pisać
o niczym. To jedyna rzecz, na której się znam.
|
Wisła w szacie czerwca |
Wisła o świcie? W czerwcu? W sobotę? To noc stracona dla
snu. Trzeba wstać o trzeciej, by zdążyć na wschód słońca. Pół biedy, jeśli za
oknem Ursynalia. Ostra muza podbita perkusją i basami pozwala przyjemnie i
pobudzająco nie zasnąć… Doczekałem brzasku. Niebo było bezchmurne… Dres na
siebie, plecak na grzbiet i po samochód. Przejechałem przez Ursynów. O świcie
to wyludniona enklawa. Czasem przypomina obrazy Sydney w końcowej scenie Ostatniego brzegu.
|
Wiślane klimaty |
Jechałem ostrożnie. Świt to najgorsza pora. Usypia czujność.
Nie tylko zwierząt. Przed samym Konstancinem zobaczyłem rowerzystę. Jechał
krawędzią jezdni na rowerze Veturilo.
Coś kazało mi zdjąć nogę z pedału gazu. Rowerzysta zachwiał się, stanął w
poprzek mojego pasa i omal się nie przewrócił. Wyhamowałem. Ominąłem go. Spietrał się. Nawet nie zatrąbiłem. Po prostu prawa
Murphy’ego. Na ich działanie trzeba być przygotowanym zawsze.
|
W sierści łęgu |
Dojechawszy do Gass przez wyludniony Konstancin, pusty
Habdzin, Łęg, Czernidła, zostawiłem samochód przed podjazdem do przeprawy
promowej. Zanurzyłem się w koncert wiosny. Ptaki śpiewały wszędzie. W koronach
starych topól i wierzb, w krzakach głogu, kępach łozy, w wybujałej trawie,
zagonach nawłoci. Ów koncert powtarza się co roku. Powinien nudzić. Lecz ja
byłem podekscytowany jak zawsze.
|
Też myślał o niedzieli |
Szedłem wąską ścieżką w sierści wiosennej trawy, która
wyrosła na grzbiecie wału przeciwpowodziowego. W oddali zamajaczyły kontury
dzików. Zanim wycelowałem obiektyw, przepadły w zielonej mierzwie. Podszedłszy
bliżej, poczułem ich zapach, ujrzałem rozpychane gałęzie, usłyszałem szelest i
truchtanie po miękkiej ziemi…
|
Estrada natury naturalnie |
Za ostatnimi zabudowaniami wsi przystanąłem naprzeciwko
białodrzewów i zarośli dzikiego bzu u ich podnóża. Usłyszałem popisy słowików.
Cóż za intonacja! Jaka głębia uczuć! Co za interpretacja!
Po prostu urzekły mnie…
|
Szedł ku mnie |
Brzeg i ostrogi były obstawione przez wędkarzy. Nieopodal
odsłoniętych mielizn zacumowały motorówki. Wszyscy łowili w
obiecujących zakątkach nurtu. Nie odstraszyli zwierząt, które wychodziły na ścieżkę
zwabione bujną, zbierającą się do kwitnienia trawą.
|
Co robić? Zejść czy płoszyć? |
Wkrótce napatoczyłem się na
zająca. Chyba młodego. Podjadał zioła, nie bacząc na ludzi. Zbliżał się ku
mnie. Dał się fotografować w coraz silniejszym świetle. Słońce czaiło się za
drzewami drugiego brzegu, oświetlając wierzchołki topól złotą poświatą.
Próbowałem robić to krajobraz to kicającego zająca jednocześnie. W końcu zając
zszedł na ścieżkę ku rzece. Ustąpił mi drogi.
|
W krajobrazie Wisły |
Na wysokości łęgu i stawów spotkałem kolejne dziki. Nie
pozwoliły się uwiecznić. Zbiegły ku wodzie, rozchylając zarośla. Nie odważyłem
się za nimi podążyć – kleszcze, insekty i krępująca ruchy mierzwa w mroku łęgu.
Podszedłszy bliżej, poczułem znowu charakterystyczny zapach dziczej sierści.
|
Dzień się zapala |
Nieco dalej zobaczyłem wydeptany szlak nad rzekę pod starymi
topolami i wierzbami. Wisła pojaśniała w świetle brzasku. Witając wędkarzy –
było ich kilkunastu – poszedłem ścieżką między obniżonym lustrem nurtu a odciętym
stawem rozlanym pod wałem przeciwpowodziowym. Stanąłem nad ostrogą wieńczącą
sztuczną zatokę utworzoną przez kamienną opaskę. Łęg w świetle złotej godziny
nabrał wyrazu. Zimny północny wiatr marszczył lustro wody.
|
Co za spotkanie. |
|
Łęg w złotej godzinie |
Na środku rzeki dostrzegłem bobra. Płynął ku mnie. Był
nieostrożny. Fotografowałem go chwilę, póki nie zniknął pod kłodami drzew,
które runęły kilka lat wcześniej, tworząc dziki zakątek. Napatrzywszy się łęgu,
powędrowałem wzdłuż wysychających stawów pełnych szuwarów i tataraku. Pod
starymi wierzbami zakwitły kosaćce. Zmieniły nastrój miejsca. Stanąwszy na
pagórku dla lepszego kadru, spłoszyłem kolejne dziki. Nie zobaczyłem ich jednak. Dały o sobie znać
basowym pomrukiem dochodzącym z głębi nieprzebytych zarośli. Były całkowicie
zasłonięte. Jak pech to pech! Po chwili zamieszanie ucichło. Zwierzęta zaległy
w kryjówce.
|
Kosaćce, wierzby i niewidoczne dziki |
|
Zamiast dzików |
Bezchmurne niebo, suche powietrze, krajobraz bez mgły –
wszystko to nie sprzyjało kontemplacji spektaklu świtu i wstawania słońca.
Które wyskoczyło nad horyzont i równie szybko zaczęło grzać. Złota godzina zmieniła
się w złoty kwadrans. Nawet nie zdążyłem zarejestrować chwili, w której dzień
się stał.
|
Mewa czuwa |
Osiągnąłem południowy kraniec rezerwatu Wysp Świderskich. Przekroczywszy
betonowy podjazd do nieużywanej przeprawy promowej, szedłem drogą wzdłuż
rozśpiewanego szpaleru wierzb nad wodą i zarośli nawłoci skrywających zrytą
przez dziki ziemię. Zewsząd dobiegał śpiew ptaków, pokrzykiwania bażantów, irytujące
wrzaski sójek... Kiedy stanąłem na skarpie, usłyszałem szczekanie koziołka stojącego
za rzeką. Próbowałem namierzyć go obiektywem. Bez powodzenia. Gęstwa łęgu i szerokość
Wisły zrobiły swoje.
|
Wiślana wierzba |
|
Wierzbowy ekosystem |
Nagle pod brzegiem dostrzegłem falę. Jej szpic sunął do
mnie. Pomyślałem:
- Znowu bóbr.
|
A już myślałem, że wyjdzie na brzeg i pogada |
|
Płynie |
Zwierzę płynęło pod prąd. Podziwiałem jego siłę,
cierpliwość, determinację. O tej porze powinien szukać schronienia. Słońce raziło.
Czułem jego ciepło przez bluzę dresu, chociaż ręce drętwiały w powiewach zimnego wiatru.
|
W pianie wiślanego szamponu |
Domyślałem się, że to młody osobnik, który odłączył od rodziny, by poszukać
swojego nowego miejsca w życiu. Kiedy tylko mnie minął, wracałem na drogę,
wyprzedzałem go i zasadzałem się w kolejnym kącie nad wodą.
|
Ostatnia poza |
|
Cóż. To zamiast do zobaczenia... |
Zabawa trwała, póki
nie dotarłem do zatoki śmiałego bolenia. Całkowicie wysuszonej. Tam bóbr
wreszcie mnie namierzył, stojącego tuż nad wodą, próbującego obiektywem zajrzeć
wprost w jego oczy, i pożegnał uderzeniem ogona o wodę. Zanurkował.
|
Zatoka śmiałego bolenia |
|
Pani tracz w SPA |
|
Lęg mew |
Dotarłem tam, gdzie nurt podczas wezbrań rozbił solidną –
zdawało się – ostrogę z granitowych głazów. Nie radząc sobie z nią wprost,
wyrwał podmywając kawał brzegu i utworzył niezwykłe zakole. Po opadnięciu wody
nie zasilał jednak wysuszonego polderu zatoki śmiałego bolenia. Na skraju zanikających
kałuż, otoczonych pękającym już mułem, przesiadywały krzyżówki w towarzystwie
siwych wron.
|
Czuwa się |
W pobliżu na wykrocie, który utknął na resztkach ostrogi,
siedziała para mew. Jedna z nich umościła gniazdo w wystających korzeniach.
Silny nurt, opływając wysepkę, chronił ptaki przed intruzami.
|
Co za dzień! |
Ze skarpy nad zakolem próbowałem fotografować polujące
rybitwy. Nie miałem dzisiaj szczęścia. Przeszkadzało słońce. Przed oczami
tańczyły mi już plamy, gdy śledząc obiektywem ptaki, nieopatrznie spoglądałem w
palącą tarczę.
|
Idę dalej |
Zabawiwszy nieco dłużej, postanowiłem pójść w głąb rezerwatu
Łachy Brzeskie.
Byłem ciekaw skutków pożaru, który wypalił poszycie łęgu w marcu. Czarne pogorzelisko pokrył gęsty dywan
nawłoci przemieszanej z chwytliwymi jeżynami, czepliwymi pnączami, kwiatami
margerytek... Rana zabliźniła się. Co nie oznacza, że straty biologiczne są do
nadrobienia.
|
Czerwiec pod postacią polnego kwiatu |
Wracałem wałem przeciwpowodziowym. Słońce grzało, odpędzając
odrętwiający chłód świtu. Ręce odzyskiwały sprawność. Szedłem nieśpiesznie,
przepatrując z góry wnętrze łęgu, łąk, pól pokrytych gęstą zielenią.
|
Czarny bez |
|
Błotniak w przelocie do gniazda w łęgu |
Nad
rozległym uprawnym polem, ciągnącym się aż pod zagajniki Piasków i Cieciszewa,
dostrzegłem parę polujących błotniaków. Musiałem przystanąć.
Foto-sesja trwała i
trwała. Drapieżniki kilka razy podleciały bliżej. Trzymały się jednak granicy
obnażonego pola i łąki, z której płoszyły gryzonie. Gdy myszy wybiegały na
odsłoniętą ziemię, ich los był przesądzony. Upolowawszy co nieco, ptaki odleciały
nad łęg wzdłuż Wisły.
|
Tu złapałem obydwa |
|
Latać z Lotem |
|
Raptor |
Powrót bywa mozolny, gdy nie chce się wracać. Nogi ciążą.
Myśli się snują. Ręce opadają ku ziemi… Nie lubię tego stanu. Cóż, kiedy mus…
|
Czego szukał, czego chciał? |
Wystarczy jednak widok zająca na ścieżce, który wylazł z soczystej trawy tuż
pod nogami, by nastrój zmęczenia zniknął jak ręką odjął.
Wystarczy dostrzeżona
kątem oka sarna w zaroślach pod gałęziami rozpromienionej brzozy. Nieskora do
ucieczki, gdy patrząc pod słońce, zastanawia się nad rodzajem potencjalnego
zagrożenia…
|
To ten, któremu pośpieszny upływ czasu bywa obcy |
|
Rybitwy i rybołowy |
Wystarczy widok wędkarzy, którzy się nie spieszą, łodzi
zacumowanych do wysepek, mielizn oblanych olśniewającym światłem, warkot
silnika promu, który właśnie odbił od zjazdu w Gassach i popłynął do Karczewa…
|
Jak tu spać? |
W czerwcu nie da się spać…
fajna ta Wisła ... całkiem. Kto by pomyślał, że tam w środku kraju jest na czym oko zawiesić :)
OdpowiedzUsuńI to w granicach warszawskiej aglomeracji.
UsuńUrokliwe zdjęcia! Aż chce się tam być. Pięknie.
OdpowiedzUsuńPrawda? Bywam w tych miejscach od wielu lat. W granicach aglomeracji Warszawy przeszło 50 kilometrów rzeki łącznie ze Śródmieściem zostało objęte ochroną przyrodniczą, z czego większość w formie rezerwatów. To nadal jednak nieodkryty zakątek.
UsuńŚwietny tekst i przepiękne zdjęcia. Polska jest tak niezwykła i cieszę się, że nie tylko ja to dostrzegam. Pozdrawiam serdecznie z Wietnamu :)
OdpowiedzUsuńPrawda? Bywam tam odkąd dolinę Wisły na odcinku aglomeracji warszawskiej objęto ochroną, z czego większość w formie rezerwatów. To niezwykłe współistnienie dzikiej przyrody z mocno przekształconym środowiskiem miejskim.
UsuńPrzepiękne zdjęcia! Polska natura <3 Właśnie z tego powinniśmy być dumni, o to dbać i to promować. Oczywiście z szacunkiem.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Usuń