Świt czysty. Nieomal afrykański. Kolory zdominowane saharyjskim pyłem, który doleciał niesiony strumieniami w stratosferze… Zmrożona trawa pod stopami… Księżyc już po pełni między gałęziami białodrzewów. Podziobany kraterami. Te najbardziej widoczne tuż przed granicą cienia... Śpiew ptaków w łęgu obok. Melodyjny, podrywający do tańca, podnoszący nastrój. Rozchodzący się w nieruchomym powietrzu…
Zszedłszy z wału przeciwpowodziowego nieopodal uśpionego stawu, po którym pływała para krzyżówek, brnąłem po oszronionym piasku ku rzece. Zapatrzyłem się w łunę nad horyzontem i graficzne korony wierzb na tle nieba. Pieśń łęgu została za mną. Przede mną kałuże po lutowym wezbraniu rzeki, obnażony piasek plaży sięgającej nieomal drugiego brzegu, cmentarzysko drzew, które zaległy na mieliznach bez życia…
Zamglone powietrze rozpuszczało perspektywę Wisły, zacierało kontury mostu południowego i siekierkowskich kominów… Powierzchnia wody wypełniającej doraźną zatoczkę znieruchomiała. Rzeka znieruchomiała. Nie widziałem warkoczy na granicy nurtu i zastygłej wody… Ryby nie pluskały… Pojedyncze mewy przelatywały w oddali. Większość z nich spała na mieliznach… Wokół mroźna cisza. Czasem tylko dolatywał werbel dzięcioła z drugiego brzegu…
Szedłem pod łęgiem, roztrącając pędy wikliny i zasuszonych łodyg rzecznych zarośli wystających z zamulonego piasku. Deptałem ścieżki wytarte ogonami bobrów. Płoszyłem ptasi drobiazg ukryty w zmacerowanej pozimowej trawie. Słońce, wyglądając spoza drzew, uwydatniło mgłę na tle klifu i zaraz potem klucz kormoranów lecących na południe...
Krajobraz wypełniała nostalgia. Łęg wzdłuż rozlewiska pod klifem Ciszycy zabarwił się brązem. Fotografowałem bezlistne klony i ich odbicia w lustrze cichej wody u stóp. Rozlewisko kończyło się błotnistym rowem. Wisła opadła, odsłaniając ślady błoniastych łap odciśniętych w mule.
Obróciwszy się do słońca, zmrużyłem oczy. Kontrasty… Słońce cisnęło smugę rozpalonego światła. Nad powierzchnią wody tańczyły mgiełki. Nostalgia pierwszych chwil wschodu ustąpiła przed całą jaskrawością.
Nie mogłem oderwać oczu od widoku płynącej wody, konturów pni i korzeni drzew zalegających na mieliznach; od faktury tańczących strzępków mgły... Najciekawsze obrazy były jednak przede mną. Fotografowałem krawędź podmytego brzegu. Światło uwydatniało fakturę osypującego się piasku, fraktale powierzchni plaży pokrytej szronem, kontury wykrotu i mgłę tulącą się do grud osypiska… Pomyślałem, że tylko dla tej chwili warto było wstać w nocy.
Nie byłem sam. Wracając do stawu, dostrzegłem biegacza przemierzającego plażę wzdłuż nurtu. Jego sylwetkę zmiękczało zamglone prześwietlone powietrze.
Jeszcze tylko para krzyżówek, rozśpiewane kosy, krajobrazy Urzecza na przedwiośniu, ścieżka na grzbiecie wału…
I refleksja po przeczytaniu „Wszechświata w skorupce orzecha” Stephena Hawkinga, który napisał:
„W 1931 roku matematyk Kurt Gödel udowodnił swoje słynne twierdzenie o niezupełności systemów matematycznych. Twierdzenie to głosi, że w ramach dowolnego systemu aksjomatycznego – takiego jak współczesna matematyka – można zawsze sformułować zdania, których nie można ani dowieść,, ani obalić na podstawie aksjomatów tego systemu. Inaczej mówiąc, Gödel udowodnił, że istnieją problemy, których nie można rozwiązać w ramach przyjętego zbioru reguł.
Twierdzenie Gödla stanowi fundamentalne ograniczenie możliwości matematyki. Było ono wielkim wstrząsem dla całej społeczności uczonych, gdyż położyło kres rozpowszechnionej wierze, iż matematyka jest niesprzecznym i kompletnym systemem opartym na podstawach logicznych. Twierdzenie Gödla, zasada nieoznaczoności Heisenberga oraz praktyczna niemożliwość śledzenia ewolucji deterministycznego układu, który zachowuje się chaotycznie, to podstawowe ograniczenia wiedzy naukowej, które odkryto w XX wieku.”
Jeśli do tego dodać, że każdy z nas żyje w swoim czasie, zależnym od prędkości, z jaką się przemieszcza w przestrzeni, świat jawi się środowiskiem, w którym nic nie jest pewne ani stałe. To co uważamy za pewne i z pozoru stałe jest skutkiem ograniczonych zdolności naszych zmysłów do postrzegania otoczenia. Naszym zmysłom umykają rzeczy odległe w kosmicznej skali, dające się opisać za pomocą ogólnej teorii względności, i rzeczy bliskie w skali Plancka, dające się ogarnąć za pomocą mechaniki kwantowej. Nasze zmysły nie odczuwają subtelnych zmian rytmu czasu wywołanych zmianami prędkości, z jaką przemierzamy przestrzeń… Dopiero wykreowane narzędzia badawcze pozwalają okryć rzeczy niedostępne naszym zmysłom…
Za każdym więc razem, będąc w plenerze, uświadamiam sobie ulotność i niepowtarzalność każdej przeżytej chwili, którą usiłuję utrwalić aparatem fotograficznym. To stąd bierze się moje nieomal obsesyjne przekonanie, że każdy świt bez aparatu świtem straconym…
Piotrze,
OdpowiedzUsuńJak zwykle mogłem z wielką przyjemnością oglądać wykonane przez Ciebie fotografie i przeczytać związany z nimi tekst.
Dzięki afrykańskiemu pyłowi światło powoduje niesamowitą malowniczość obrazów
Dziękuję za wspaniałe doznania.
Pozdrawiam
WłodeK