Dalajlama na pytanie:
- Co najbardziej zadziwia go w ludzkości?
Odpowiedział:
Człowiek, ponieważ poświęca swoje zdrowie, by zarabiać pieniądze. Następnie poświęca swoje pieniądze, by odzyskać zdrowie. Oprócz tego jest tak zaniepokojony swoją przyszłością, że nie cieszy się z teraźniejszości. W rezultacie nie żyje ani w teraźniejszości, ani w przyszłości. Żyje tak, jakby nigdy nie miał umrzeć, po czym umiera, tak naprawdę nie żyjąc.
Na swój użytek przyjąłem do wiadomości maksymę, że człowiek nie jest stworzony do pracy tylko do odpoczynku. To może bardziej przyziemny odpowiednik spostrzeżenia Dalajlamy. Tylko odpoczynek bowiem pozwala nam żyć w teraźniejszości.
Pojechałem więc do Gass i poszedłem na łąkę, od której rozpoczyna się rezerwat Wysp Świderskich. Zwabiła mnie pogoda. Księżyc już zmierza do nowiu. Bezchmurne niebo. Nocny mróz. Musiałem stracić czas na odmrożenie samochodu przed wyjazdem. Za to ulice były puste.
Zostawiłem samochód na podjeździe do przeprawy promowej. Ruszyłem wałem w kierunku łagodnego zejścia w łęg. Sfotografowałem starą wierzbę, której pień rozpadł się ze starości, a z resztek wystrzeliły nowe gałęzie. Za nią majaczył prom zacumowany do brzegu na zimową przerwę. Brzask dopiero zaznaczał swoją obecność nad rzeką.
Zanurzyłem się w chłodnym i rześkim brzasku. Zasłuchałem w koncercie ptaków. Brnąłem koleinami rozjechanej drogi między rozpadającymi się wierzbami i bezlistnymi topolami, zasuszonymi nawłociami, pokrzywami, wiklinami i odrostami samosiewek. Coś szeleściło w podszycie i grubej warstwie opadłych liści. Potem wspiąłem się na wzniesienie łąki, minąwszy rozlewisko pokryte lodem. Gdybym wybrał ścieżkę wzdłuż brzegu, by fotografować podniecone kaczory w zatoczce za ostrogą, musiałbym obejść owo rozlewisko przez chaszcze i przejrzeć ubranie w poszukiwaniu kleszczy, które – o dziwo – przetrwały lutową zimę.
Łęg i jego sierść pokryła patyna szronu. Drzewa odcinały się fraktalnie od nieba. Ścieżka poprowadziła nad wodę. Stanąłem w miejscu, gdzie przed laty bobry wydrążyły gniazdo pod korzeniami wyniosłego białodrzewu. Dzisiaj z drzewa została kłoda osuwająca się do wody i wystający z ziemi stożek ogryzionego pniaka. Miejsce straciło charakter.
Po prawej zobaczyłem rumowisko drzew oblanych wodą wezbranego nurtu. Na wprost wyłaniała się ogołocona z drzew, wikliny i samosiejek wyspa. Kiedyś miała towarzyszkę, drugą wyspę, którą kapryśna Wisła spłukała w ciągu dwóch lat pozbawiając bobry noclegu i plaży. Pozostało wspomnienie na moich zdjęciach.
Rzeka ponownie przemeblowała swoje zakątki. Odnoga między klifem a wyspą stała się szersza. Prąd podmył kawał brzegu i uformował zatoczkę. Stare ścieżki runęły do wody z podmytą darnią. Stojąc na krawędzi, filmowałem brzask, nagrywałem śpiew ptaków, szum wody… a potem ujrzałem klucze kormoranów.
Ptaki leciały nad nurtem z poszumem skrzydeł. Widziałem je najpierw nad drzewami drugiego brzegu. Obniżyły lot i zaczęły osiadać na wodzie na wysokości Ciszycy. Zapowiadał się spektakl – zbiorowe polowanie na ryby.
Słońce zaczęło wyłaniać się nieopodal komina ciepłowni w Otwocku. Od zachodu nadciągały chmury, ozdabiając niebo. Robiło się ciekawie. Idąc na północ, przystawałem co chwilę, by fotografować krajobraz. Surowy, pozimowy, ale spowity nastrojem złotej godziny. Czyste powietrze pozwalało zajrzeć w najdalsze kąty Wisły.
Przegapiłem czaplę, która wystartowała z plątaniny drzew tworzących zasieki wzdłuż zalanego brzegu. Dotarłszy do końca polany, stanąłem nad parowem. Dalej nie dało się iść. Rumowisko drzew, woda pokryta lodem… Nie wiadomo jak głęboko… Wycofałem się…
Kiedy słońce wzeszło na dobre i oświetliło Wisłę, usłyszałem krzyki podnieconych kormoranów. Na środku nurtu polowało kolejne stado. Działo się. Musiały natrafić na ławicę. Dostrzegłszy mnie na brzegu między nawłociami (byłem oświetlony), wpadły w popłoch. Filmowałem. Klucz podrywał się do lotu, kotłując wodę łapami. Inne wciąż nurkowały, wynurzały się, gęgały… Istne zamieszanie… Za plecami zaś solowe popisy trznadli i sikor, werble dzięciołów, skrzeczenie bażantów…
Wracałem pod oślepiające słońce. Obiecałem sobie, że odwiedzę następnym razem zasieki drzew, które zaległy w nurcie. Tam powinny być bobry, tracze i zimorodki. By do nich dojść, musiałbym wrócić, skąd przyszedłem i przedostać się przez łęg za parowem bocznej odnogi wypełnionej dzisiaj wezbraną wodą i kruchym lodem…
Zimorodków i bobrów nie spotkałem… A tak wyglądał powrót...
Piotrze,
OdpowiedzUsuńPiękna przyroda, super chmury i księżyc, wspaniałe zdjęcia
WłodeK