Gdzie bobry psocą |
O świcie pojechałem na Wyspy Świderskie. W prognozach pojawiło się okno pogodowe, więc skorzystałem. Dojeżdżając zobaczyłem chmury po wschodniej stronie. Wschód słońca był więc problematyczny. W chmurach nad Konstancinem zapaliła się malinowa poświata. Delikatnie. Nie wyszła na pierwszych zdjęciach. Było za ciemno.
Najpierw nagrywałem śpiew ptaków dobiegający z plątaniny drzew podświetlonych delikatnym brzaskiem. Podszedłszy do stawu pod wałem, rozpychającego się między skarpą łęgu a zrujnowaną ostrogą, filmowałem taflę wody, po której rozchodziły się fale. Pomyślałem:
- Bobry.
Dostrzegłem je pod urwiskiem i zamierającą wierzbą. Zarejestrowałem je nawet na krótkim filmie. Bezwiednie (wykryłem je dopiero na ekranie komputera).
Nie spłoszyły się, kiedy zszedłem na ścieżkę za ostrogą i szpalerem ściętych siekaczami drzew. Próbowałem fotografować, mimo braku światła. Bobry pływały za gałązkami łozy. Obiektyw ogniskował na nich, zamiast na zwierzętach, które ledwo co odcinały się od toni. Próbowałem zmieniać miejsce. Bobry nie chciały jednak pozować. Trzymały się cienia. Zastygały, wystawiając tylko nozdrza. Nurkowały. Nie przemieszczały się tam, gdzie chciałem. Zmitrężyłem. Spojrzawszy w stronę Wisły, poczułem niepokój:
- Słońce zaraz wzejdzie.
Wisła wezbrała po ostatnich deszczach. Zalała grząskie płycizny. Utworzyła płytkie odnogi z wartkim nurtem i rozlewiska. Gdzieniegdzie zaświeciły kałuże z podsiąkającej spod obnażonego dna wody. Nie czułem wiatru. Podchodząc na skraj skarpy, deptałem zamrożony piasek. Skrzypiał pod butami. Wschód słońca nie zapowiadał się spektakularnie. Wszystko przez pasmo chmur tuż nad horyzontem. Podświetlone od spodu. Krajobraz z trudem się otwierał. Nie pobudzał ptaków do porannych przelotów.
Zmierzałem na południe. Tam, skąd mógłbym zajrzeć w ujście Świdra. Skrajem osypującej się skarpy. Tuż pod nią płynął nurt, wypełniając płytką odnogę. Dzisiaj pustą. Nie dostrzegłem ryb. Słońce rzucało przez obłoki pasma światła. W końcu zapaliło warkocz w poprzek Wisły. Rozświetliło zawijasy bocznych odnóg, wyrwane z brzegów drzewa, które zaległy na środku wiślanej roztoki, w końcu i osuwiska brzegów wygięte w łuk.
Ten sam kąt różnie oświetlony |
Ten sam kąt różnie oświetlony |
Ten sam kąt różnie oświetlony |
Ścieżka wiodła między kępami łozy, nad tropami bobrów. Znikała w zagajniku. Podążyłem jej śladem. W plątaninę wysuszonego zielska, łodyg chwytliwego chmielu, sprężystych witek, w pofalowany grunt między drzewami wyrzeźbiony dawną falą powodziową… W końcu stanąłem nad kolejną zatoczką. Podczas wyższego stanu wody stanowiącą początek frapującej odnogi wiślanego nurtu.
Odwróciłem się plecami do oślepiającego słońca. Podążyłem śladem zanikających kałuż do stawu bobrów. Znalazłem stare żeremisko w formie stosu drągowin bezładnie narzuconych na wystający z osypującego się piachu skarpy wykrot. Wiosna zabarwiła chaszcze otulające rozlewisko odcieniami brązów, żółci i nalotem wykluwających się bazi. Słońce dorzuciło nastrój złotej godziny.
Bobry pochowały się przed jaskrawym światłem. Ptaki rozśpiewały się na dobre. Drozd śpiewak tokował z wierzchołka topoli. Słysząc krakanie wron, odpowiedział tym samym. Budził zdumienie zdolnością naśladowania innych ptaków. Odleciał, kiedy topolę obsiadły sikory.
Sfotografowałem jeszcze Wisłę pod światło oślepiającego słońca. Obraz wydał się nierealny. Zacząłem wracać. Deptałem warstwę ciemnego mułu zalegającego na wyschniętych kałużach; mokry piach usypany nurtem w drobne fale; przemarznięte skrzypy, które nurt położył dywanem na dnie niedawnej odnogi…
Za zagajnikiem łęgu znowu stanąłem nad rzeką. Z zachodu napływały chmury. Najpierw utworzyły mozaikę szarych i błękitnych plam, potem nieprzenikniony całun. Krajobraz przygasał. Słońce traciło blask. Skąpa paleta kolorów zamieniała się w monochromatyczną paletę szarości. Poranne ożywienie ustępowało nostalgii. Nic to. Cieszyłem się chwilą, póki trwała. To się liczy. I to jeszcze, że nawet wracając do domu nie musiałem się spieszyć. I może to jeszcze, że nie przeszkadza mi świadomość kwantowej nieoznaczoności tego świata i tych przeżyć nad Wisłą w Urzeczu.
Oglądając jeden z odcinków serialu o Wszechświecie z Morganem Freemanem, usłyszałem niezwykle ciekawą rzecz. Według Rogera Penrosa, który wymyślił twistory, fotony poruszające się względem nas z prędkością światła tkwią w punkcie czasoprzestrzeni, który dla nas (obserwatorów nie nadążających za fotonnami) jest torem (linią), po jakim się poruszają. Z prostego powodu – fotony nie doznają poczucia upływu czasu. Co więc widać z perspektywy mknącego fotonu? Hologram przestrzeni?
Powinienem się był tego domyślić, czytając Cykle czasu Penrosa. Stąd nieodparty wniosek:
- Wszystko, co nas otacza, jest totalną kwantową ułudą, która boli, gdy cierpimy; która natomiast obdarza szczęściem, gdy nie doznajemy subiektywnego uczucia cierpienia.
Dlatego nie trafia do mnie ostatnia publikacja na blogu Mirosława Piroga, w której napisał, że:
„Życie ma według buddyzmu gorzko-słodki smak, w tej właśnie kolejności. Dlatego radością w życiu jest odkrycie jego słodkiego smaku. Jak w starohinduskiej opowieści, gdy spadający w przepaść człowiek chwyta się krzewu rosnącego na skale i zlizuje z jego liści kroplę miodu, zostawioną tam przez dzikie pszczoły. Śmierć jest dla nas wszystkich upadkiem w przepaść, ale tylko nieliczni umieją zakosztować przedtem słodkości życia. Mistrz zen Ikkyu pisze: „Nie cierpię go, wiem, że nie ma sensu, ale wyciskam sok ze słodkiej śliwki tego świata”. I na tym właśnie polega życie.”
Życie, z perspektywy moich subiektywnych doznań, trudno sprowadzić li tylko do kwestii wrażeń smakowych (nawet w konwencji ars poetica).
Przyjaciel, z którym współpracuję od lat nad różnymi zleceniami, stwierdził ostatnio podczas jednej z rozmów, że wróciwszy po latach do opasłych tomów wykładów z fizyki Richarda Feynmana, czytał je z wypiekami na twarzy. Jego żona, gdy jej o tym powiedział, stwierdziła wówczas:
- Widocznie dojrzałeś do tej lektury.
Oglądanie krajobrazów Wisły o świcie w kontekście wiedzy o fizycznej naturze Wszechświata, jest "powabnym" przejawem owej dojrzałości u progu przejścia na drugą stronę – cokolwiek to znaczy.
Jest po prostu pięknie - mimo pandemii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz