Jesienią ptaków nad Wisłą
jakby mniej. To widać i słychać. Po odlocie dzikich gęsi i żurawi zapada cisza.
Pozostają kormorany, które od lat nie kwapią się na zachód i południe. Podobnie
zachowują się siwe czaple i łabędzie. To nie tylko kwestia ocieplenia. W
podmiejskim i miejskim otoczeniu łatwiej przeżyć.
Chodząc wiślanym łęgiem,
słyszę bażanty, dzięcioły i sikory. Nie jest to wiosenne śpiewanie. Raczej
zaznaczanie obecności. Światła jest mniej nie tylko za sprawą niskiego słońca.
Powietrze staje się zamglone. Rozpuszcza kolory. Zaciera dalekie kontrasty.
Wszystko staje się kameralne.
Nie widać wtedy kominów elektrociepłowni
Siekierki, kominów ciepłowni w Józefowie i Otwocku. Cały krajobraz zamyka się
do przestrzeni między wiślanymi wałami, skrytymi za drzewami łęgu. O
zurbanizowanym otoczeniu daje znać jedynie pomruk samochodów po wschodniej
stronie rzeki. Dobiegający gdzieś spoza dawnego starorzecza Świdra, które biegło
równolegle do wiślanego roztokowego koryta. Od pól między Ciszycą a Gassami
słychać powarkiwanie traktorów. Czasem nad głową przeleci helikopter z
pobliskiego heliportu albo samolot podchodzący do lądowania na Okęciu.
W wypłukanej przez wodę zatoczce
ktoś zacumował łódkę. Widok refleksyjny. Ślad ludzkiej egzystencji w miejscu, gdzie
nie powinno go być. nie potrafię sobie wyobrazić wspinaczki wędkarza po
osypującym się piachu ku korzeniom i trawie zawieszonej nad nurtem.
Zanurzając się w łęgu o świcie,
zanurzam się w intensywnym odczuciu samotności. Czuwam. Każdy szelest pobudza
wyobraźnię. Z drzew spadają krople wody. Nie wiadomo: deszcz czy mgła
kondensująca się na liściach. Brnę w gąszczu nawłoci, pokrzyw, nadrzecznych
jeżyn, których chwytliwe pędy czepiają się spodni. Z przechylonych liści łopianów ścieka woda.
Grunt pod nogami śliski, grząski. Nic to jednak, kiedy obrazy mamią baśniowymi
kształtami.
Wrażenie nie znika, gdy
spaceruję skrajem nadrzecznej skarpy. Za plecami łęg z podszytem. Przede mną
rozlana Wisła, nurt podmywający brzeg, z którego osuwają się płaty darni
uczepione korzeni topól. Razem ze ścieżką. Muszę więc niekiedy wchodzić w
mierzwę, szarpać się z krępującymi pędami chmielu i kolczurki, gałęziami głogu
i wikliny.
Gdzie okiem sięgnę, mgła. Przestrzeń
zamyka się wokół. Jej granice nieokreślone. Gdyby nie świadomość, gdzie jestem,
zatraciłbym się w tym obrazie.
Czaple trzymały się wysp i
mielizn. Z dala od brzegu. Krzyżówki tkwiły w pobliżu wystających z dna drzew. Na
środku nurtu przesiadywały tracze, oddając się toalecie piór.
Za dnia powietrze staje się
czystsze. Słońce osusza powietrze. Wiatr odpędza mgłę. Można wtedy fotografować
ptaki ucztujące na płyciznach. W ich dziobach trzepocą ryby. Wrony, które nie łowią,
próbują straszyć mewy. Jeśli te spanikują, wrona z rybą w dziobie przestaje
dziwić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz