Widok słońca nad Wisłą sprawił mi przyjemność. Poczułem się
jak potrącony przez konny tramwaj czterdziestoletni staruszek, który przeżył
wypadek a potem wizytę w szpitalu, umknąwszy ze stołu operacyjnego na widok
skalpela. Donosił o tym legendarny Kurjer Warszawski przed I wojną światową. Nie
wnikam, czy to była prawda. Uderzający był ów czterdziestoletni staruszek.
Słońce podziałało na mnie w podobny sposób, sposobiąc do uśmiechu. Po wielu
tygodniach zgniłych wyżów, kilkudniowych zim ze śniegiem przerywanych
roztopami, widoków chmur zasłaniających niebo o świcie.
Poszedłem koroną wału do zejścia na Wyspy Świderskie. Mróz
osrebrzył krajobraz. Świt rozjaśnił pola, wierzby, przybrzeżny łęg, łany
wysuszonych nawłoci, których kwiaty lśniły szadzią. Schodząc z wału, zaliczyłem
twardą glebę. Buty zjechały po
zamaskowanym lodzie.
Oblicze łęgu. Drzewa też umierają dramatycznie |
Minąwszy rozpadającą się wierzbę nad zamarzniętym stawem
koło zniszczonej ostrogi, wszedłem na ścieżkę przez wyschnięte koryto bocznej
odnogi. Spomiędzy kęp wikliny wyjrzałem na plażę i nad nurt rzeki. Piasek
trzeszczał pod butami. Szron skrzypiał. Nad wodą snuły się mgiełki.
Powierzchnię marszczyły wiry. Trzymałem się krawędzi zamarzniętego mułu i
płytkiej wody.
Szedłem w stronę dalekich Siekierek. Poranna mgła zasłoniła
kominy elektrociepłowni. Uwolniona ze smyczy Mika biegała wokół do utraty tchu.
Uwielbia zimę i otwartą przestrzeń. Jeśli ktoś twierdzi, że zwierzęta nie
okazują emocji jest w „mylnym błędzie” jak mawiał kolega, usiłujący imponować
erudycją.
Oblicze szczęśliwego psa |
Dzisiaj nie byłem sam na wyspach. Kilku fotografów
rozstawiło sprzęt nad wodą, czekając na wschód słońca. Byłem zaskoczony. Zwykle
nie mam towarzystwa. Stanąwszy nad zalaną mielizną, po której stąpałem jeszcze
w listopadzie, przyglądałem się warkoczom wody przeciskającym się między nierównościami
dna, bryłami brudnego lodu, pagórkami piasku. Z głębi rzeki dobiegał krzyk mew.
Biesiadowały poza zasięgiem wzroku i obiektywu. W rozpuszczonej przez mgłę
przestrzeni.
Obróciwszy się w stronę ujścia Świdra, zobaczyłem nad
horyzontem nienaturalnie wysoko uniesiony komin otwockiej ciepłowni. Tuż obok
niego pojawiła się plama światła. Poprzedzająca chwilę wschodu. Tak mi się
zdawało.
Myliłem się jednak. Dostrzegłem delikatny obrys słonecznej tarczy.
Przebijający delikatny woal mgły i chmur.
- Oto janusowe oblicze słońca – pomyślałem.
Patrząc za cypel brzegu, gdzie za krzakami ogryzionej przez
bobry osiki znikał kolejny fotograf, usłyszałem donośne okrzyki mew. Od Gass
leciała chmura kormoranów. Ptaki ciągnęły w stronę Siekierek. Wiły się nad
wodą. Przewodnik leciał zygzakiem między brzegami, unosił się wyżej, opadał nad
samą wodę. Klucz powtarzał jego ruchy. Urzekający widok na tle zamglonego
brzegu. Zniknęły nad zalaną mielizną w oddali, rozpuściły się we mgle.
Mika biegała po zmrożonym piasku i wzdłuż wody. Spotkawszy
psiego pobratymca, stała się czujna. Bokser okazał się karny. Nie odstępował
swojego pana. Nie doszło do psiego zwarcia.
Zawróciwszy szedłem ku słońcu. Szukałem miejsca, skąd mogłem
fotografować słońce i jego odbicie – smugę na pomarszczonej powierzchni wody.
Wspiąłem się na osuwającą się skarpę. Znalazłem niewielkie wklęśnięcie brzegu.
Stojąc na popękanej krawędzi, fotografowałem obnażone korzenie. Mika z
uwielbieniem podchodziła na skraj wody. Patrzyłem na jej wyczyny, czując
narastający strach. Piasek pod łapami mógł się w każdej chwili osunąć. Gdyby
spadła, długo by szukała gruntu pod łapami. Nic sobie nie robiła z moich
komend.
Znalazłem w końcu miejsce, gdzie nie musiałem się obawiać o
Mikę. Łagodnie opadający brzeg, łan zamrożonego sitowia, zakole podświetlone
pomarańczową poświatą, fraktalne drzewa nad wodą, słoneczną smugę, słońce w
delikatnych chmurach, mgiełki między brzegami… cała materię zimowego pejzażu
Wisły.
Wschód słońca trwał i trwał. Fotografowałem. Zmieniałem baterie. Mróz
przenikał rękawiczki. Dłonie odmawiały posłuszeństwa. Na szczęście nie było
wiatru. Pierwszy raz od tygodni. Osłona obiektywu pokryła się szronem. A jednak
było fantastycznie. Może przez głód pleneru, w którym nie byłem aż od
listopada.
Kiedy słońce wzeszło, tracąc barwy na rzecz całej
jaskrawości i kontrastów, zawróciłem do samochodu. Mika nadal szalała w
zaroślach, tropiąc wyziębione ślady bobrów: odciski łap i smugi na piasku po
przeciągniętych gałęziach wikliny. Mijając kępy nawłoci i wikliny,
fotografowałem zmrożony krajobraz pod słońce. Robił wrażenie.
Wspiąłem się na
koronę wału. Z góry krajobraz Urzecza też frapował. Te mazowieckie ogłowione
wierzby, bezlistne topole, zastygłe drzewka owocowe, łany wrotyczu i nawłoci,
krzaki malin, miedze, oszronione drogi, zagrody w płaskim krajobrazie pól, łąk,
nieużytków… Wszystko podświetlone subtelną łuną… Obrazy nasycone osobliwym ciepłem… Zagrało Szopenem...
Mika protestowała, widząc samochód. Nie
chciała wracać… Była zachwycona…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz