„Każdy by chciał
pracować pięćset metrów od domu. Chodzić do pracy pieszo, wpadać do domu na
drugie śniadanie, po pracy uprawiać z dziećmi ogródek i razem gotować kolację.
Ale z punktu widzenia PKB lepiej jest, jeżeli pracuje pan 50 kilometrów od
domu. Wtedy masę czasu i pieniędzy pochłaniają dojazdy. Żywi się pan oczywiście
na mieście (…). Z dziećmi siedzi płatna opiekunka, ogródkiem musi się zajmować
ogrodnik. A w dodatku chętnie bierze pan nadgodziny albo drugą pracę, bo wciąż
brakuje panu na to wszystko pieniędzy(…). A przecież kiedy (…) całe nasze życie
zostanie sprowadzone do zarabiania i wydawania pieniędzy, staniemy się
najbardziej nieszczęśliwymi, najbardziej samotnymi i absurdalnymi stworzeniami
na świecie.” Zygmunt Bauman.
Cóż. By nie podzielić losu najbardziej nieszczęśliwego,
samotnego i absurdalnego stworzenia na świecie, zebrałem się w sobie o świcie,
chociaż niebo całe było zasnute chmurami. Po
angielsku opuściłem mieszkanie, nikogo nie budząc, wsiadłem do zamrożonego
samochodu i po krótkiej rozgrzewce tudzież po odszronieniu szyb pojechałem do przeprawy
promowej w Gassach nad Wisłą. Dzisiaj nieczynnej. To ta chwila dnia, w której
na pewno nie pomyślę o zarabianiu pieniędzy i o uczestnictwie w świecie, w
którym finansiści i ekonomiści całej ludzkiej egzystencji przypisują wyłącznie
wymiar monetarny.
Zostawiwszy samochód na podjeździe do promu, poszedłem koroną
wału przeciwpowodziowego w kierunku Góry Kalwarii, w towarzystwie pokrytych
szadzią topól, wierzb i coraz bardziej panoszących się klonów jesionolistnych.
Woda w Wiśle opadła jeszcze o dobre dwa metry od grudniowego spaceru po Wyspach
Świderskich, odsłaniając rozległe mielizny i zarzucone gruzem bystrza, zwężając
korytarze słabnącego nurtu. Powierzchnię wody pokrywała kra i śryż. Lodowe
płyty uderzały o siebie, tarły krawędziami, napierały na śryż, napełniając
przestrzeń szmerami, trzeszczeniem, szuraniem, łoskotem, skrzypieniem… Hałas
narastał, gdy lodowy tumult wpadał na kamieniste bystrze przed przeprawą promową
w Gassach.
Tutaj też są Wyspy Świderskie. Dochodzą do 487 kilometra
szlaku Wisły i graniczą z rezerwatem Łachy Brzeskie. Nieco dalej zaczynają się
zarośla łęgu, które opanowały porzuconą łąkę. Łęg rozpiera się między wałem a
skarpą starego odciętego starorzecza. Czasem widuję tutaj sarny, dziki,
zające... Najwięcej jednak tu ptaków korzystających z galimatiasu kolczastych
gałęzi, gałązek, listowia głogów, plątaniny wierzb okutanych kożuchem dzikiego
chmielu, kolczurki klapowanej i mnóstwa innych pnączy…, zakamarków w konarach starych
topól,… łanów uschniętej trzciny, nawłoci, wrotyczu, pokrzyw…
Nieco dalej jest rów melioracyjny. Wpada pod wał, przechodzi
przez przepust z zastawką, która samoczynnie zamyka się, gdy Wisła wzbiera. Dzięki
temu rozległe pola za łęgowym zagajnikiem nie są zalewane. Między Wisłą a wałem
są stawy dające schronienie bobrom, czaplom, dzikim kaczkom i traczom. Stare
drzewa wokół to siedliska dzięciołów zielonych i czarnych. Jednak kiedy Wisła
schnie, stawy pełne grążeli i wodorostów zamieniają się błotne grzęzawiska.
Bobry psocą tutaj bez umiaru. Powalają ogromne topole i odzierają je z łyka.
Nie spotkałem dzisiaj zwierząt. Zmrożony śnieg trzeszczał
pod stopami. Hałas roznosił się na wszystkie strony świata. Południowy wiatr
ścinał twarz. Owijałem się szalem, by wytrzymać. Czego nie dało się powiedzieć
o aparacie fotograficznym i jego akumulatorach szybko tracących energię.
Chmury niechętnie odsłaniały niebo, opóźniając spotkanie ze
wschodzącym słońcem. Za starym łęgiem i skutym lodem mokradłem zszedłem nad
rzekę w miejscu, gdzie wycięto z rzecznego koryta rozległy polder, dzisiaj cały
pokryty warstwą grubego lodu.
Byłem zachwycony obrazem wschodzącego słońca, które rzucało smugę
na zmarzniętą zatokę i tafle kry spływającej z nurtem za kamienną groblą. Kępy
drzew na ostrodze nieczynnej przeprawy promowej z Nadbrzeża do Dębówki tworzyły
malowniczy pejzaż.
Kra, śryż, światło i cała samotność skrzydlatego wędrowca |
Uwielbiam to miejsce. Spotykam tu kormorany, czaple, czarne bociany, łabędzie, mewy, latem zaś rybitwy i wszelki inny wędrowny drobiazg. Czasem zalatują bieliki, szukając jedzenia na rozległych mieliznach i plażach. Z cypla za wyrwaną rzece zatoką rozciąga się zajmujący krajobraz. Wiosną na uwolnionym od lodu rozlewisku nocują ogromne stada dzikiego ptactwa. Dzisiaj zatoka była pusta i przemrożona. Zima pozbawiła świat całej palety kolorów. Malowała za to czyste grafiki podbarwione łuną wschodzącego słońca otulonego warstwą ulotnych chmur. Wschód trwał i trwał…
Patrząc pod słońce |
Stałem na cyplu brzegu, w miejscu, gdzie wartki nurt
napierał na skarpę. Kra i śryż wypełniały rzekę na całej szerokości, mamiąc
refleksami odbijanego światła. Wisła przemawiała… do wyobraźni.
Napatrzywszy się na poranny spektakl, przemarznąwszy pod
dotykiem mroźnego wiatru z południa, sfotografowawszy stado kaczek
przelatujących na tle słonecznej tarczy (zawsze poluję na takie ujęcia, dając
upust nieuświadomionemu atawizmowi), zawróciłem i szedłem przez oszroniony
krajobraz rezerwatowego łęgu.
Szadź i światło wschodzącego słońca napełniły Wisłę świątecznym nastrojem. Poczułem estetyczny komfort. Osobliwe ciepło wypełniło ciało i myśli. Nic to, że śnieg trzeszczał pod stopami, odpędzając zwierzęta. Nic to, że kra hałasowała pod brzegiem, tłumiąc krzyki przelatujących mew. Nic to, że przemarznięte dłonie z trudem znajdowały przyciski na aparacie… Czas jakby stanął w miejscu… Osrebrzony krajobraz zamarł…
Wisła |
Wisła |
I Wisła |
Szadź i światło wschodzącego słońca napełniły Wisłę świątecznym nastrojem. Poczułem estetyczny komfort. Osobliwe ciepło wypełniło ciało i myśli. Nic to, że śnieg trzeszczał pod stopami, odpędzając zwierzęta. Nic to, że kra hałasowała pod brzegiem, tłumiąc krzyki przelatujących mew. Nic to, że przemarznięte dłonie z trudem znajdowały przyciski na aparacie… Czas jakby stanął w miejscu… Osrebrzony krajobraz zamarł…
Dopiero stadko gaworzących gilów, które przysiadły na
gałązkach klonu jesionolistnego i łuskały kiście oszronionych nasion, przerwało
owo osobliwie zauroczenie. Ptaki nie dały się sfotografować. Przeskakiwały z miejsca
na miejsce. Aparat ostrzył złośliwie na oszronionych gałązkach, nasionach,
szczegółach otoczenia. Kiedy zaś spróbowałem znaleźć dogodniejszą pozycję,
ptaki odfrunęły nad wodę…
Wróciwszy na koronę wału przeciwpowodziowego, szedłem mroźną
aleją królowej śniegu. Co za widok! 487 kilometr Wisły znam z wielu spacerów.
Nigdy jednak nie wygląda tak samo. Dzisiaj pokazał kolejne oblicze. Wystarczyła
odrobina mrozu, trochę śniegu, wschodzące w towarzystwie nieśmiałych chmur
słońce… I jakbym znalazł się w innej części świata…
Taka gmina - zmrożona |
Piotrze,
OdpowiedzUsuńWspaniała zimowa Wisła z przyległościami.
Piękne zdjęcia.
Pozdrawiam
WłodeK