Bobry otwierają nowe krajobrazy Wisły |
Rano pojechałem nad Wisłę. Zostawiłem samochód na podjeździe do przeprawy promowej. Poszedłem w kierunku Góry Kalwarii. Prognoza pogody zawiodła. Za dużo chmur. Mróz lżejszy. Wiatru nie było. Krajobraz okazał się szary. Słońce wschodziło w otulinie chmur nadciągających z północnego zachodu zamiast z południa. A miało być tak pięknie.
Słońce hamletyzuje: - Wyjść czy nie wyjść, oto jest pytanie |
Wstając pomyślałem, że nie warto jechać. Zobaczyłem jednak jakieś plamy zamglonego nieba... Trochę trwało to samoprzekonywanie się. Wahanie kosztowało tyle, że wysiadając z samochodu i szykując aparat, oglądałem już tylko odlatującą na południe chmurę kormoranów.
Hamletyzowania ciąg dalszy |
Szedłem koroną wału. Zmrożona trawa, obsypana resztkami śniegu, trzeszczała pod butami. Śpieszyłem na wschód słońca. Między gałęziami klonów porastających wąski pas gruntu między wałem a ciemnym nurtem widziałem nieśmiałą łunę. W pewnej chwili zobaczyłem w szpalerze drzew nieoczekiwaną przerwę. Nieopodal rozpadającej się już topoli.
- Bobry – pierwsze skojarzenie.
Wydeptaną trawę zaścieliły pnie ogołocone z łyka i drobnych gałęzi.
Na wysokości pierwszej ostrogi, za ostatnimi zabudowaniami Gass, zobaczyłem rąbek słonecznej tarczy. Światło przenikało przez szczelinę między horyzontem a krawędzią chmur. Rozjaśniło odsłonięte przez wodę wysepki zmacerowanej trawy. Krzyżówki odleciały spod brzegu na dźwięk moich kroków. Nie zdążyłem ich sfotografować. Gasnące kwakanie ustąpiło bezwietrznej ciszy.
Kąty zimorodków |
Omijałem kopce świeżych kretowisk. Wąska ścieżka wydeptana przez spacerowiczów i wyjeżdżona przez rowerzystów stawała się coraz mniej wygodna. Gniotłem więc butami trzeszczącą trawę, wspomagając się kijami do trekkingu. Co i raz jednak nadbrzeżne drzewa otwierały kolejne krajobrazy Wisły. Bobry przerzedziły pas łęgu. Niektórych zdjęć nie mógłbym zrobić w zeszłym roku. Grudniowe zaspy przygniotły łany wrotyczu i nawłoci, zmacerowały zarośla. Przystawałem, by fotografować. Podchodząc ku nurogęsiom, które odpoczywały w zakątku zimorodków za drugą ostrogą, nie miałem gdzie się schować. Zabrakło zwykłej osłony z gęstych gałęzi. Nim przygotowałem aparat, ptaki poderwały się z zatoczki, napełniając przestrzeń nad nurtem i wysepkami popłochem.
Zakątek zimorodka i drapieżnych rap |
Wschód słońca skończył się, zanim na dobre się rozwinął. Z zachodu nadciągały coraz gęstsze chmury, spowijając krajobraz zimową szarością. Za przepustem w wale, odprowadzającym nadmiar wody z pól w Cieciszewie i Piaskach, zanurzyłem się w resztki łęgu nad Wisłą. Ten po stronie rzeki utracił większość starych topól. Zwaliste pnie przygniotły zarośla podszytu. Poległy też drzewa, pod którymi przechodziłem jeszcze w ubiegłym roku. Zasypały konarami pokryte lodem stawy po ostatnim wezbraniu. Dzięcioły miały używanie w gałęziach. Kłóciły się w gąszczu, jakby już szykowały się do godów. Krzyczały. Podlatywały do siebie. Samce popisywały się przed wybrankami… Nie nadążałem obiektywem. Aparat wciąż ogniskował na gałązkach…
Stanąłem nad zatoczką. Słońce zniknęło na dobre. Mróz zelżał. Wisła od zeszłego tygodnia nieco opadła. Lód pokrywający rozlewisko w zatoczce osiadł, tworząc na środku zagłębienie. Kaczki i nurogęsi pływały nieopodal szczątków opaski wystających z wody, trzymając się skraju wartkiego nurtu i zastoin. Nie odczułem jednak klimatu tego zdjęcia z ubiegłego roku. Było zbyt surowo.
Tak było dzisiaj |
A tak było w ubiegłym roku (w klimatach japońskich grafik i drzeworytów ukiyo-e - obrazów przepływającego świata). |
Zszedłszy z wału nad zatokę wyciętą z roztokowego nurtu opaską z głazów, fotografowałem wierzby nad porzuconą przeprawą dla czołgów między Nadbrzeżem a Cieciszewem. Wisła znowu przemeblowała swoje kąty.
Charakterystyczne wierzby Urzecza |
Charakterystyczne wierzby Urzecza |
Bobrowe pobojowisko - rok wcześniej te drzewa jeszcze stały. |
Stara wierzba |
Czerwone korale |
Wracając usiłowałem uchwycić w kadr kormorany. Polowały w nurcie, przelatywały z miejsca na miejsce. Na nic wysiłki. Dopiero za kolejną ostrogą wypatrzyłem mieliznę, nad którą pływały białe nurogęsi, nagabując jedyną samiczkę w okolicy. Kormoran siedział na obnażonej kłodzie i suszył skrzydła. Widział mnie. Spoglądał w obiektyw. Nie kwapił się jednak do ucieczki w przeciwieństwie do swoich pobratymców…
Tu spojrzał w obiektyw |
Trawestując Jana Tadeusza Stanisławskiego, pomyślałem:
- I to by było na tyle.
Aparat do plecaka. Kijki w dłoń… Niebawem zobaczyłem samochód.