U ujścia Jeziorki |
O świcie pojechałem nad Wisłę. Zostawiłem samochód przy moście nad Jeziorką. Pod szlabanem zagradzającym wjazd na wał przeciwpowodziowy. Zajrzałem w ujście Jeziorki do Wisły. Bobrów nie spotkałem, chociaż to ich ulubione miejsce. Ścieżka wplątała się w zarośla wzdłuż skarpy, w której nurt rzeczki wydrążył obszerne zakole. Doszedłszy nad Wisłę, utknąłem przed zasiekami powalonych drzew. Wszędzie były potworne ilości śmieci naniesionych przez wędkarzy. To koszmarny widok, który we mnie wywołuje złość…
Dalej nie pójdę |
Musiałem zawrócić. Rumowisko pni, konarów i kłębowisko przerastającego to wszystko zielska było nie do przejścia.
Pomnikowy białodrzew |
Idąc przez łęg po dywanie zeszłorocznych liści, rozpychając gałęzie samosiejek podszytu, napatoczyłem się na pień starego białodrzewu. Drzewo, gdyby rosło w parku pałacowym w Jabłonnie, zostałoby oznakowane plakietką pomnika przyrody. Pień u podstawy robił wrażenie. Zatrzymałem się na chwilę dla kilku zdjęć na tle brzasku rozjaśniającego Wisłę.
Odnalazłem ścieżkę, która powiodła mnie skrajem podmywanej skarpy. Nurt nie był w stanie wedrzeć się pod wał. W dole zalegał gruz z popękanych betonowych bloków i obnażonych prętów zbrojeniowych. Słońce skradało się za łęgiem józefowskiego brzegu.
Klucz kilku kormoranów poderwał się z legowiska za ujściem Jeziorki i zmierzał na południe. Panoramowałem. Ptaki przeleciały nad rąbkiem wynurzającej się tarczy słonecznej. Wokół panowała cisza. Żadnego wiatru. Z drzew za plecami dobiegały nieśmiałe kwilenia. To nie był koncert jaki usłyszałem w prima aprilis.
-Wynurzy się.
Nie doczekałem się.
Takiego widoku już nie ma |
Minąłem miejsce, w którym sterczał rozdwojony kikut starej topoli. Niestety nie zrobię już takich zdjęć. System korzeniowy wyschnął i nie utrzymał pnia. Szczątki ostańca leżały na krawędzi i pochylały się nad wodą. Wokół widziałem pobojowisko. Bobry psociły. Stare drzewa gubiły już konary. W pniach tworzyły się rany. W łęgu drzewa żyją krótko. Po cyklu umierania nadal jednak wiodą życie w charakterze siedliska ptaków i całego bogactwa owadów, grzybów, porostów, mchów...
W tym kącie usiłowałem fotografować parę rozfiglowanych kosów |
W szarości ustępującej zimy i następującej niechętnie wiosny bezlistne wierzby i topole prezentowały fraktalne struktury koron. Nie mogłem oderwać oczu od kolejnych okazów.
Dzisiaj wschód słońca nie zaimponował. Powietrze mroźne, przejrzyste, nieruchome. Na pokrytym wirami nurcie zaległ świetlisty warkocz. Złota godzina trwała krótko. Za krótko. Doszedłem do miejsca, do którego dotarłem podczas ostatniego spaceru – złamanego pnia nad strumykiem bobrów, czatowni czapli.
Tutaj byłem w prima aprilis - po drugiej stronie |
Z cypla usypanego z betonowego gruzu pełnego wystających prętów i zamaskowanego ziemią usiłowałem fotografować zatoczkę z mieliznami i parą kaczek stojących na płyciźnie. Było niewygodnie. Wszędzie zwisały gałęzie klonów jesionolistnych z wysuszonymi skrzydlatymi nasionami gotowymi do lotu na wietrze. Kaczki czyściły pióra. Zanurzały dzioby w wodzie. Po chwili zainteresowały się brzegiem. Podreptały po płyciźnie i odpłynęły w kierunku łodzi przycumowanej pod osypującą się skarpą.
Chciałem nad samą wodą. Wisła podmyła jednak ścieżkę, którą szedłem dwa lata wcześniej. Zarośla zgęstniały.
Wspiąłem się na koronę wału. Słońce rozpaliło dzień. Wznieciło nieznośne kontrasty. Wszystko przez polarne powietrze. Nie uświadczyłem żadnej mgły. Wracając do mostu nad Jeziorką, podziwiałem enty, patrząc pod słońce. Fotografowałem ich fraktalne korony z miejsc, gdzie jaskrawą tarczę słońca zasłaniały konary.
W kryjówkach z dzikiego chmielu skrzeczały koguty bażanty. Z krzaków i zarośli dobiegały trele kosów, trznadli i sikor. Muzykę głuszył jednak odgłos ciągników i coraz częściej przejeżdżających samochodów…
Misterium dobiegało magicznego kresu. Trwało chwilę zaledwie (tak się zdawało, chociaż łaziłem drugą godzinę, otrzepując się z kleszczy). Dawało powód do myślenia o mgnieniu czasu nazywanego „teraz” – nieuchwytnego punktu rozdzielającego zdeterminowaną przeszłość od nieokreślonej przyszłości.
W koncepcji Richarda Mullera przedstawionej w „Teraz. Fizyka czasu” padło pytanie:
- „Czy Wielki Wybuch jest eksplozją przestrzeni 3D?”
Odpowiadając, Muller napisał:
- „ Tak, ale bardziej rozsądne założenie, bliższe duchowi unifikacji czasoprzestrzeni, jest takie, że Wielki Wybuch to eksplozja czasoprzestrzeni 4D. Tak jak przestrzeń jest generowana przez rozszerzenie Hubble’a, podobnie tworzony jest czas. W stałym tempie. W każdej chwili Wszechświat powiększa się nieco i pojawia się trochę więcej czasu, i to właśnie jest ta krawędź natarcia czasu, którą nazywamy teraz.
Chociaż wielu ludzi uważa ciągłe tworzenie przestrzeni za sprzeczne z intuicją, to jednak nieustanna kreacja czasu wpisuje się w nasze poczucie rzeczywistości. To właśnie to, czego doświadczamy. Z każdą chwilą pojawia się nowy czas. Nowy czas powstaje właśnie teraz.
Upływ czasu nie jest ustalany przez entropię Wszechświata, ale przez sam Wielki Wybuch. Przyszłość jeszcze nie istnieje (mimo włączenia jej do standardowych diagramów czasoprzestrzennych); ona jest w trakcie tworzenia się. Teraz znajduje się na krawędzi, na czele frontu nowego czasu, który pojawia się znikąd, wyznacza ono krawędź natarcia czasu.”
Po zawiłych rozważaniach Muller zastanawiał się dlaczego czujemy, że istniejemy w teraźniejszości.
Wyjaśnił, że:
„Skupienie się na teraźniejszości wynika w dużej mierze z faktu, że w odróżnieniu od przeszłości teraźniejszość podlega waszej wolnej woli. Według fizyki, jak obecnie ją rozumiemy, przeszłość nie do końca determinuje przyszłość; przynajmniej jakiś przypadkowy element ma swe źródło w fizyce kwantowej. Obecność tak przypadkowego elementu oznacza, że fizyka jest niezupełna, że przyszłość nie jest jednoznacznie określona przez przeszłość, że rzeczywistość niefizyczna może odegrać rolę w określeniu tego, co nastąpi. Fakt, że fizyka jest niekompletna, pozostawia otwartą możliwość, iż możemy także kształtować przyszłość za pomocą wolnej woli.”
- Co z upływem czasu w przeszłości, gdy nie było jeszcze istot obdarzonych wolną wolą?.
Niemniej wrażenia przypadkowego kształtowania przyszłości (własnej) w chwili „teraz” doświadczam często, pływając kajakiem z aparatem zawieszonym na szyi. Wtedy staję co i raz przed wyborem: wiosło czy aparat, gdy z jednej strony trzeba uniknąć przeszkody, z drugiej wycelować obiektyw w ulotny obraz…
Gavin Hesketh w swojej książce „Cząstki elementarne. W poszukiwaniu elementarnej natury rzeczywistości” napisał:
„U zarania teorii kwantowej wielu niepokoiło się tą przypadkowością, widząc w niej potężny krok wstecz w naszym rozumieniu Wszechświata. Wynika z niej, że nie możemy wiedzieć dokładnie, co się stanie. Nie dlatego, że nie potrafimy precyzyjnie rozwiązać równań, ani dlatego, że nie rozumiemy w pełni teorii, ale dlatego, że Wszechświat zdaje się w sposób losowy czerpać z własnej listy możliwych wyników każdego eksperymentu. Jak on to robi? Właśnie dlatego Einstein wygłosił swoją słynną uwagę: „Bóg nie gra w kości” – w rzeczywistości Wszechświat z pewnością nie działa w sposób losowy, jak gdyby cały czas wspomagał się jakimś rzutem kostką. Mniej znana riposta Bohra brzmi: „Einstein, nie mów Bogu, co ma robić!”. Mechanika kwantowa jest nieprzewidywalna i z wielu powodów niezadowalająca, ale jest realistycznym opisem natury. Nie możemy mówić naturze, jak ma się zachowywać, ale jedynie badać, jak się zachowuje. A wygląda na to, że zachowuje się w sposób losowy.”
Od czasu, gdy Albert Einstein, zainspirowany matematycznymi odkryciami Hermanna Minkowskiego, wpadł na szczególną i ogólną teorię względności, a inni wielcy tego świata wzięli się za fizykę kwantową, nastąpiła niespotykana wcześniej rewolucja w myśleniu o naturze otaczającego nas środowiska. Wszystko wydaje się względne, a mimo to nieskończenie ciekawe.
Ostatnio dwaj fizycy Artur Ekert i Andrzej Dragan napisali w New Journal of Physics artykuł, w którym spróbowali wykazać, że zjawiska kwantowe da się objaśnić za pomocą szczególnej teorii względności. Ich przemyślenia nie prowadzą jednak do eliminacji przypadku w zdarzeniach kwantowych. Bóg nadal gra w kości a my nadal doznajemy skutków – także tutaj nad Wisłą.
Oglądając znajome od lat zakątki wiślanej roztoki rozcinającej Urzecze, wciąż dziwię się wszelkim odkryciom, wrażeniom i postępującym zmianom krajobrazu. To niekończąca się opowieść…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz