Usłyszałem żurawie. Krążyły nad Kępą
Nadbrzeską. Krzyczały. Ich klangor zaskoczył. Wszak spacerowałem w rezerwacie
Łachy Brzeskie, wypatrując jakichkolwiek śladów zimy. Próbowałem je pochwycić
obiektywem na tle rozjaśnionych chmur, które zasłoniły wschodzące słońce.
Odleciały za drzewa łęgu gdzieś w stronę mokradeł wokół Otwocka Wielkiego.
Schodząc nad rzekę, nie zapomniałem o swoim
wajdelocie. Wciąż trwał w tym samym miejscu pod kosturem, który zakorzenił się
i wypuścił pędy.
Ktoś... na czatach... |
Stanąłem nad Wisłą. Wezbrała. Obnażyła kolejne korzenie,
zagarnęła nowe drzewa, podmyła skarpy. Bobrów nie było. Pochowały się. Nad
nurtem przelatywały grupki mew i wron. Łęg rozbrzmiewał krzykiem dzięciołów,
kwileniem sikor. Zimy za grosz, chociaż oszroniona trawa i grudy zamarzniętej
ziemi trzeszczały pod butami.
Poszedłem na północ. Słońce wciąż kryło się za
ławicą chmur. Próbowało wyglądać przez szpary zasłony, lecz nie rozpaliło
złotej godziny. Księżyc w pełni odpłynął za horyzont, zanim zaparkowałem
samochód nieopodal stadniny koni. Imponował w nocy, kiedy wstawałem. Nie
zdążyłem go sfotografować. Szkoda. Ponoć jest w perigeum względem Ziemi. W
odległości około 362 tysięcy kilometrów.
Ktoś quadem wyjeździł w suchych zaroślach nową
drogę. Stare ścieżki zniknęły podmyte przez cierpliwy lecz nieustępliwy nurt. Przechodziłem
przez stare zapadliska i rowy. Mijałem przejścia wydeptane przez zwierzęta w
gęstwie nawłoci i wrotyczu, który rozplenił się w podszycie łęgu, wypierając
rodzime zarośla pokrzyw, dzikich jeżyn, łozy, trawy. Szron wszystko osrebrzył.
Warstewki lodu na kałużach pękały pod butami. Kręta droga wiodła między szarymi
jeszcze topolami i wierzbami. Pluskanie wiślanej wody wypełniało ciszę.
Nieopodal kolejnego drzewa, które utknęło na
mieliźnie, dostrzegłem jakiś kształt. Coś wyskoczyło w powietrze, plusnęło,
zniknęło. Zwierzę? Ryba? Płynęło pod powierzchnią, ciągnąc za sobą klin fali.
To coś już się nie wynurzyło.
Wtedy właśnie usłyszałem żurawie. Ciągnęły wzdłuż
Wisły od Góry Kalwarii w kierunku wschodzącego słońca. Już szykowałem się do
zdjęć na tle rozjarzonych chmur, już cieszyłem się efektownym ujęciem, kiedy
ptaki obniżyły lot i zniknęły za plątaniną konarów.
Szedłem nad zatokę śmiałego bolenia,
fotografując pnie nieogolonych brodawkowatych topól. Co krok natykałem się na
powalone przez bobry wierzby i
białodrzewy. W jednym miejscu trafiłem na istne pobojowisko. Bobry
ucztowały w nocy albo dzień wcześniej. Strugi wokół przegryzionych pni jeszcze nie wyschły. Okorowane konary jaśniały w sierści wydeptanej zeszłorocznej
trawy. Wprost rzeźby.
W końcu zatoka. Właściwie jej resztki. Wisła
spłukała cypel osłaniający urokliwe niegdyś zakole, które powstało podczas
jednego z gwałtownych wezbrań. Nurt kilka lat wcześniej bez ceregieli uderzył w
najsłabszym miejscu świeżo usypanej
ostrogi z granitowych bloków – w jego podstawę opartą o skarpę z piasku. Podmył
ją, wypłukał korytarz i utorował sobie drogę do rozlewiska wyciętego z nurtu
kamienną opaską. Zamiast jednak popłynąć dalej na północ odbił na wschód,
wyrywając w opasce przejście. Kamienne bloki opadły, nie znajdując oparcia w podmytym
dnie. Tak to widziałem jeszcze w zeszłym roku. Dzisiaj jednak kontur zakola
złagodniał. Nurt zniósł cypel. Drzewa służące bielikom i błotniakom za
czatownię zniknęły.
Wyjrzałem spoza wikliny. Stado dzikich kaczek
poderwało się do ucieczki. Panoramowałem. Spod brzegu wystartował tracz. Był
szybki. Nie nadążyłem za nim z obiektywem. Zatoka opustoszała.
Słońce wzniosło
się nad pasmo chmur. Zalało krajobraz jaskrawym światłem. Wierzby na opasce
stworzyły urzekającą grafikę. W tle gładka powierzchnia Wisły, zabudowania
Nadbrzeża wystające znad korony wału przeciwpowodziowego i ta… urzekająca
cisza. Żadnego wiatru.
Zrobiło się ciepło, gdy zawróciłem. Słońce
jeszcze nie rozpuściło szronu. Droga przez łęg srebrzyła się między ścianami
wysuszonych nawłoci. Zdjąłem najpierw rękawiczki, po chwili czapkę. Nieco
później rozpiąłem kurtkę… Po prostu przedwiośnie na początku lutego, Zimy ani śladu.
Kormoranom też się udzielił nastrój SPA. Rozsiadły się na konarach drzewa,
które utknęło na mieliźnie po środku rzeki. Grzały się w słońcu. Rozkładały
skrzydła. Tylko jednego nosiło. Nie potrafił trwać w bezruchu. Krążył wokół
pobratymców. Próbował ich nakłonić do odlotu. Pozostałe ptaki były jednak niewzruszone.
Pożegnałem je. Zaczynał się kolejny urzeczański dzień.
Miło odbyć z Tobą poranną przechadzkę. Pogoda wspaniała, chyba idzie wiosna. W poniedziałek 3 lutego 2020 roku widziałem nad warszawskim Żoliborzem klucz gęsi gęgawych, leciało ich około 120, ciekawe, czemu w kierunku południowo-zachodnim.
OdpowiedzUsuńKormorany pięknieknie pozowały do zdjęcia.
Dziękuję za miłe wrażenia.
Pozdrawiam
WłodekK