Etykiety

bażant (12) białe czaple (1) białodrzew (1) bielik (10) Bobry (19) Bogatki (1) boleń (1) bóbr (18) brodziec (6) Brześce (1) chaos (3) Chudy Wojtek (1) Ciszyca (34) Cykle czasu (1) czajka (1) czapla (18) czapla siwa (1) czarny bocian (4) Czernidła (1) derkacz (3) Dębówka (5) drozd (2) dzięcioł (1) dzięcioł czarny (1) dzięcioł duży (2) dzięcioł zielony (1) dzik (5) dzika gęś (3) dziwne atraktory (1) Feynman (3) fraktale (5) Gałczyński (1) Gassy (24) gągołStarówka w nastroju Canaletto (1) Gąsiorowo (1) gęgawa (2) Gocław (1) Gombrich (2) Góra Kalwaria (11) Gruba Kaśka (1) Hawking (3) Hel (1) impresjonizm (1) Interstellar (1) Ja Wisła (2) Jakub Kubicki (1) Jastarnia (1) Jazgarzew (1) Jeziorka (19) Jezioro Wilanowskie (1) John Muir (1) Józefów (2) Karczew (1) Kępa Nadbrzeska (4) Kępa Oborska (2) Kępa Okrzewska (1) Kępy Kazuńskie (1) Kiełpin (1) Kolberg (1) Konstancin-Jeziorna (21) kormoran (21) kowalik (1) krzyżówka (3) kuropatwa (1) lis (1) łabędzie (13) Łachy Brzeskie (30) Ławice Kiełpińskie (4) Łazienki Warszawskie (1) Łomianki (4) łoś (1) Łukasz Stanaszek (5) magnolia (1) mandarynki (2) Marta Jermaczek-Sitak (1) Mazowsze (125) mewa (5) mgła (1) Modlin (2) Most Gdański (1) most południowy (1) Most Poniatowskiego (1) Most Północny (1) Most Siekierkowski (1) Most Śląsko-Dąbrowski (1) Most Średnicowy (1) Most Świętokrzyski (1) Most Toruński (1) Nadbrzeż (6) Narew (1) nurogęś (6) Olga Tokarczuk (5) Opacz (1) Oskar Kolberg (3) Otwock (7) Otwock Wielki (5) Panoramio (16) paw (1) Penrose (3) perkoz (1) petrelpiotr (26) piskliwiec (1) pliszka (4) Podłęcze (7) Pułtusk (1) rezerwat Stawinoga (1) Roger Penrose (2) rybitwa (3) sarna (3) Serock (1) Siekierki (3) Słomczyn (1) Starówka (1) Starówka w nastroju Canaletto (1) Stary Otwock (1) Stephen Hawking (1) Świder (7) Teresa Tyszkiewicz (1) tracz (8) Urzecze (85) wajdelota (1) Warszawa (27) wielki książę Konstanty (1) wierzba (2) wiewiórka (1) Wilanów (8) Wilanówka (2) Wisła (125) Wisła warszawska (2) Wólka Dworska (5) wrona (1) wrona siwa (1) Wyspy Świderskie (69) Wyspy Zawadowskie (16) zając (4) zatoka śmiałego bolenia (1) zimorodek (5) żuraw (4)

czwartek, 13 lutego 2020

Natura czasu i miejsca nad Wisłą

Natura czasu i miejsca nad Wisłą jest nieokreślona. Im bardziej usiłuję ją zgłębić, jednoznacznie opisać, tym bardziej umyka zmysłom. Nie pomaga bywanie tylko o wschodzie słońca i w tych samych miejscach. Nie przybliżają do celu próby uchwycenia i nazwania stałych wrażeń, punktów odniesienia, wszystkiego tego, co łudzi odkryciem sposobu uporządkowania świata i daje urojenie panowania nad jego zmiennością. 





Wszystko jest fraktalne. Im bardziej jestem w miejscu, tym bardziej nie jestem w określonym czasie. Im bardziej chwytam sekundę, tym bardziej tracę poczucie miejsca. Czas zdaje się płynąć regularnie, gdym w ruchu, lub drepcze w rytmie tik-tak tik-tak bicia serca, gdy przystaję. Lecz nawet rytm potrafi się załamać, gdy patrzę w wodę u stóp aluwialnej skarpy, na której wykwitają wiry, by chwilę później zgasnąć na gładkiej powierzchni.




O ruchu wody świadczą przesuwające się bryły wypłukanego drewna, zastygłej piany, liście opadłe z drzew, kręgi wzniecone przez ryby, nurkujące ptaki. Kiedy ich nie ma, powierzchnia płynącej wody zdaje się zamierać, a z nią czas w chwilach zadumy. 








Płynąc kajakiem z nurtem i nie patrząc na odległe brzegi, miewam doznanie zatrzymania w czasie i przestrzeni. W bezwietrzną pogodę pyłki topól, które opadły na wodę, zdają się nie zmieniać swojego położenia. Powierzchnia rzeki zamienia się w zastygłe szkło lustra. 









Wystarczy jednak podmuch, plusk, zabłąkana myśl, pisk, krzyk mewy lub dzięcioła, a czas przyspiesza niczym sprinter podnoszący się z bloku startowego w chwili wystrzału…











Tak naprawdę świat zdaje się kwantowym chaosem. Imaginacją mózgu – najsprawniejszego komputera kwantowego, jakim dysponuje każdy z nas. Czasu nie ma. Przestrzeni nie ma. Jest czasoprzestrzeń, która też kiedyś zniknie po upływie eonów czasu Penrosa z ostatnim puff! ostatniej czarnej dziury parującej promieniowaniem Hawkinga.







Próbuję nadać biegowi czasu jakiś powtarzalny sens, przychodząc nad Wisłę o świcie. W egoistycznym odczuciu czas zdaje się płynąć po epicyklach – od świtu do świtu. Kiedy jednak patrzę na aluwialny krajobraz Wysp Świderskich rzeźbionych nieustępliwym nurtem, czas wydaje się liniowy. Płynie w sposób ciągły z perspektywy kolejnych spacerów na przestrzeni tygodni, miesięcy, lat niczym pofalowana lub pomarszczona kreska albo skokami od punktu do punktu, wyznaczając jakąś wyimaginowaną trajektorię, gdy przysiądę na kłodzie martwego drzewa, które opuściło swój kąt gdzieś powyżej Góry Kalwarii i zaległo na niestałym cmentarzysku do następnego wezbrania. 







Owe skoki czasu rozpoznaję po ulotnych zdarzeniach przed oczami: czapli brodzącej po płyciźnie; mewie przelatującej nad czaplą; 













pliszce spacerującej między odsłoniętymi kamykami i ziarnami żwiru; 















brodźcach spacerujących wzdłuż granicy wody i odsłoniętego dna pod nagimi kłodami na mieliźnie; wronach penetrujących plaże w pobliżu… 












Wszystko to we mgle zmiękczającej krajobraz, osadzającej się na wrześniowych liściach kroplami…















Scena za sceną, tik tik po tak taku, zdjęcie za zdjęciem, zdarzenie po poprzednim… od narodzin po zejście z piedestału życia… Nigdy jednak nie jestem w punkcie zerowym stożka Minkowskiego odwzorowującego przeszłość teraźniejszość i przyszłość czasoprzestrzeni… 








Bo to, co już widzę, to przeszłość, a to, co zobaczę, mogę co najwyżej sobie wyobrazić, przewidując i przypisując temu czemuś pewne prawdopodobieństwo wystąpienia. 











Nie ma więc teraźniejszości. To tylko umowna granica bez jej jednoznacznie określonego położenia i tego jedynego mgnienia czasu. Wszystko bezdusznie względne, gdy się zastanowić… I wszystko subiektywne…


sobota, 8 lutego 2020

Żurawie wróciły


Usłyszałem żurawie. Krążyły nad Kępą Nadbrzeską. Krzyczały. Ich klangor zaskoczył. Wszak spacerowałem w rezerwacie Łachy Brzeskie, wypatrując jakichkolwiek śladów zimy. Próbowałem je pochwycić obiektywem na tle rozjaśnionych chmur, które zasłoniły wschodzące słońce. Odleciały za drzewa łęgu gdzieś w stronę mokradeł wokół Otwocka Wielkiego.




Schodząc nad rzekę, nie zapomniałem o swoim wajdelocie. Wciąż trwał w tym samym miejscu pod kosturem, który zakorzenił się i wypuścił pędy. 










Ktoś... na czatach...
 
Stanąłem nad Wisłą. Wezbrała. Obnażyła kolejne korzenie, zagarnęła nowe drzewa, podmyła skarpy. Bobrów nie było. Pochowały się. Nad nurtem przelatywały grupki mew i wron. Łęg rozbrzmiewał krzykiem dzięciołów, kwileniem sikor. Zimy za grosz, chociaż oszroniona trawa i grudy zamarzniętej ziemi trzeszczały pod butami.












Poszedłem na północ. Słońce wciąż kryło się za ławicą chmur. Próbowało wyglądać przez szpary zasłony, lecz nie rozpaliło złotej godziny. Księżyc w pełni odpłynął za horyzont, zanim zaparkowałem samochód nieopodal stadniny koni. Imponował w nocy, kiedy wstawałem. Nie zdążyłem go sfotografować. Szkoda. Ponoć jest w perigeum względem Ziemi. W odległości około 362 tysięcy kilometrów.



Ktoś quadem wyjeździł w suchych zaroślach nową drogę. Stare ścieżki zniknęły podmyte przez cierpliwy lecz nieustępliwy nurt. Przechodziłem przez stare zapadliska i rowy. Mijałem przejścia wydeptane przez zwierzęta w gęstwie nawłoci i wrotyczu, który rozplenił się w podszycie łęgu, wypierając rodzime zarośla pokrzyw, dzikich jeżyn, łozy, trawy. Szron wszystko osrebrzył. 




Warstewki lodu na kałużach pękały pod butami. Kręta droga wiodła między szarymi jeszcze topolami i wierzbami. Pluskanie wiślanej wody wypełniało ciszę.











 
Nieopodal kolejnego drzewa, które utknęło na mieliźnie, dostrzegłem jakiś kształt. Coś wyskoczyło w powietrze, plusnęło, zniknęło. Zwierzę? Ryba? Płynęło pod powierzchnią, ciągnąc za sobą klin fali. To coś już się nie wynurzyło. 









Wtedy właśnie usłyszałem żurawie. Ciągnęły wzdłuż Wisły od Góry Kalwarii w kierunku wschodzącego słońca. Już szykowałem się do zdjęć na tle rozjarzonych chmur, już cieszyłem się efektownym ujęciem, kiedy ptaki obniżyły lot i zniknęły za plątaniną konarów.









Szedłem nad zatokę śmiałego bolenia, fotografując pnie nieogolonych brodawkowatych topól. Co krok natykałem się na powalone przez bobry wierzby i  białodrzewy. W jednym miejscu trafiłem na istne pobojowisko. Bobry ucztowały w nocy albo dzień wcześniej. Strugi wokół przegryzionych pni jeszcze nie wyschły. Okorowane konary jaśniały w sierści wydeptanej zeszłorocznej trawy. Wprost rzeźby.







W końcu zatoka. Właściwie jej resztki. Wisła spłukała cypel osłaniający urokliwe niegdyś zakole, które powstało podczas jednego z gwałtownych wezbrań. Nurt kilka lat wcześniej bez ceregieli uderzył w najsłabszym miejscu  świeżo usypanej ostrogi z granitowych bloków – w jego podstawę opartą o skarpę z piasku. Podmył ją, wypłukał korytarz i utorował sobie drogę do rozlewiska wyciętego z nurtu kamienną opaską. Zamiast jednak popłynąć dalej na północ odbił na wschód, wyrywając w opasce przejście. Kamienne bloki opadły, nie znajdując oparcia w podmytym dnie. Tak to widziałem jeszcze w zeszłym roku. Dzisiaj jednak kontur zakola złagodniał. Nurt zniósł cypel. Drzewa służące bielikom i błotniakom za czatownię zniknęły.


Wyjrzałem spoza wikliny. Stado dzikich kaczek poderwało się do ucieczki. Panoramowałem. Spod brzegu wystartował tracz. Był szybki. Nie nadążyłem za nim z obiektywem. Zatoka opustoszała. 













Słońce wzniosło się nad pasmo chmur. Zalało krajobraz jaskrawym światłem. Wierzby na opasce stworzyły urzekającą grafikę. W tle gładka powierzchnia Wisły, zabudowania Nadbrzeża wystające znad korony wału przeciwpowodziowego i ta… urzekająca cisza. Żadnego wiatru.










Zrobiło się ciepło, gdy zawróciłem. Słońce jeszcze nie rozpuściło szronu. Droga przez łęg srebrzyła się między ścianami wysuszonych nawłoci. Zdjąłem najpierw rękawiczki, po chwili czapkę. Nieco później rozpiąłem kurtkę… Po prostu przedwiośnie na początku lutego, Zimy ani śladu. 

















Kormoranom też się udzielił nastrój SPA. Rozsiadły się na konarach drzewa, które utknęło na mieliźnie po środku rzeki. Grzały się w słońcu. Rozkładały skrzydła. Tylko jednego nosiło. Nie potrafił trwać w bezruchu. Krążył wokół pobratymców. Próbował ich nakłonić do odlotu. Pozostałe ptaki były jednak niewzruszone. 




Pożegnałem je. Zaczynał się kolejny urzeczański dzień.