Ptaków tyle,
Kwilenia tyle,
Wiosno, przybądź za chwilę.
|
Urzecze to chyba od urzeczenia, nie od łużyca |
|
Moja ulubiona wierzba, fotografuję ją od lat. |
Aura zafundowała okno
pogodowe. Księżyc w pełni tuż nad horyzontem, gdy tylko wyjrzałem przez okno. Powietrze lekko zamglone. Wenus przed słońcem póki
co. Nie zastanawiałem się nad spacerem. Zasmyczyłem Mikę. Torbę w garść i do
samochodu. Było – 3 stopnie mrozu. Szron z szyb jednak zszedł po krótkim
ogrzaniu wnętrza. Szybko przez pusty Ursynów i Natolin do nowego zjazdu w
kierunku Wilanowa. Powsin, zjazd w kierunku Wisły. Przejazd pod fotokamerami.
Wsie Urzecza. Ciszyca. I moja ulubiona wierzba.
|
Tędy chodzę nad Wisłę |
|
Kormorany |
Zostawiłem samochód na starym miejscu. Mika wyskoczyła i
pobiegła na wał przeciwpowodziowy. Trawę pokrywał gruby szron. Pod butami
poczułem zmarzniętą ziemię. Mijałem świeże kopce kretowisk. Zaglądałem w głąb
łęgu. Zarośniętego gąszczem wyschniętego chmielu, który wspinał się po pniach i
gałęziach ku światłu. Za lądowiskiem dla helikopterów fotografowałem swoje
ulubione drzewa na tle zamrożonych pól. Stara ogłowiona wierzba stała dzisiaj
za przemrożoną oziminą. Zamglone powietrze zmiękczało kontury odległych
elementów krajobrazu. Wiatr, który czułem na twarzy, idąc w stronę brzasku
wschodzącego słońca, wydawał się dokuczliwy.
|
Psia ciekawość nie do przezwyciężenia |
|
Brzask |
|
Zapala się świeca |
|
Nie tylko ja odczuwam urok świtu |
Zszedłszy z wału poczułem jednak ulgę.
Mika zbiegła między krzaki wikliny. Zostawiła ślady łap na lekko zmrożonym
piasku, który ustępował pod naciskiem obuwia. Kroczyłem za nią krętą ścieżką
między kępami wyschniętej nawłoci, plackami wysuszonej trawy i bielunia, wśród odrostów
topól, wierzb i klonów jesionolistnych. Stanąłem nad wodą, by spojrzeć na łunę
brzasku.
|
Wschodzi |
Poszedłem na południe. Światło
mamiło obietnicą spektaklu. Nad drzewami drugiego brzegu wystrzeliła pionowa
świeca. Zobaczyłem jej odbicie na powierzchni nurtu. Poziom Wisły nieco się
obniżył.
|
Kiedy coś świeci, musi budzić ciekawość |
Szedłem skrajem osypującego się brzegu. W niektórych miejscach nurt
wyrzeźbił klify. Słońce długo kwapiło się ku krawędzi horyzontu. Miałem czas,
by dotrzeć na swoje ulubione miejsce, skąd otwiera się widok na ujście Świdra.
Między Ciszycą a Gassami. Mika często stawała nad klifem. Oglądanie Wisły
sprawiało jej taką samą frajdę jak obwąchiwanie ścieżek, którymi przeszły
bobry.
|
Róż wstającego dnia |
|
Bóbr dokonywał ablucji i zadeptywał ślady sarny |
|
Tropiąc bobra po zapachu ścieżki |
Wszędzie świeże ślady bobrów:
odciśnięte w rozmiękłym piasku łapy z błonami, smugi wleczonych gałęzi łozy,
nawet jakiś abstrakcyjny rysunek w miejscu, gdzie bóbr czyścił futro, ciągnął
płaski ogon, drapał łapami. Szron nadał tym śladom patynę starego srebra.
Kontury odciśniętych w piasku śladów wyostrzyły się, kiedy padły na nie
promienie słońca wynurzającego się spomiędzy gałęzi drzew drugiego brzegu.
|
To ten moment... |
|
Zawsze brakuje słów, zdjęcie lepsze |
Mgiełka, powietrze nasycone wilgocią, nurt niosący bryły piany, nurogęsi,
pobudzający zawirowania, warkocze... to wszystko tworzyło nastrój. Inny niż w
niedzielę. Słońce nurzało się w obłoczkach, czochrało się nieomal w ich materii. Utkanej ze smug kondensacyjnych
i jakichś wilgotnych strzępów na niebie. Delikatnej, półprzezroczystej. Wystarczającej,
by przytłumić światło i przedłużyć misterium wschodu.
|
Każde ujęcie inne, chociaż to tylko subtelna zmiana miejsca, czasu, pochylenia obiektywu |
Stanąwszy nad ulubionym łanem
wodnego skrzypu, który rozgościł się na niewielkiej mieliźnie w towarzystwie
starego wykrotu, podziwiałem klify i podmywane brzegi cieniowane delikatnym
różem, plażę obsypaną brokatem szronu, gałązki dźwigające zamrożone krople,
kikuty ogryzionych drzewek w wieńcu
jasnych wiórów.
|
Kolejny kikut zniknie z podmytą skarpą |
Jedna z ogołoconych przez bobry kęp wisiała nad wodą. Jej
chwile policzono. Zapewne już jej nie zobaczę podczas następnego okna
pogodowego nad Wisłą. Związany korzeniami grunt utworzył bryłę odrywającą się
nieubłaganie od brzegu. Szczeliny stały się wyraźne. Nie stanąłem tam z obawy,
że osunę się do rzeki, a potem będę musiał dreptać kilkadziesiąt metrów do
najbliższej mielizny i łagodnego podejścia.
|
Słońce i ptaki |
Słońce zachwycało. Chwytałem
w sąsiedztwie jego tarczy kontury przelatujących ptaków: mew, kormoranów, łabędzi,
których skrzydła wydawały regularny donośny świst. Widok poruszający
wyobraźnię. Budzący nostalgię, jakąś nie dającą się wysłowić tęsknotę.
|
Interstellar |
|
Interstellar i ptaki |
Świt jak świt, każdy podobny. Kiedy jednak słońce w otulinie obłoków zaczyna przypominać tarczę czarnej dziury z Interstellara, czuję osobliwe mrowienie w duszy. Między krajobrazem Wisły a Kosmosem zaczyna pojawiać się więź na miarę wyobraźni.
|
Łęgi Urzecza |
|
Stara sokora |
|
Olchy w porze kwitnienia |
|
Olchy w porze kwitnienia |
|
Chmielowy surrealizm. Chmiel nie tylko do piwa. |
Chciałoby się, trawestując Gałczyńskiego, wykrzyczeć:
- Ptaków tyle, kwilenia tyle, wiosno, przybądź za chwilę…
Zwłaszcza kiedy z łęgu
dolatują werble dzięciołów opukujących wyschnięte konary lub rezonujące
części pni, ich dźwięczne krzyki świadczące o zwoływaniu się par lęgowych;
kiedy tokują bażanty, a z nieprzeniknionego gąszczu dociera koncert sikor, kosów,
szczygłów, szpaków, jemiołuszek, trznadli... Wszystko to okraszone krzykiem mew, szumem
przelatujących kormoranów, wrzaskiem srok i wron, pobudzonych sójek, pluskiem
wody drążącej brzegi…