Wiosna na Ursynowie dała znać o sobie w końcówce lutego – widokiem kwitnących przebiśniegów i krokusów na jednym z przydomowych ogródków. Potem już było z górki. Kwitnący oczar, leszczyna, witki na wierzbach, bezlistne olchy, śnieżyce, narcyzy, forsycje, klony… wszystko o miesiąc wcześniej niż zwykle. I oczywiście ptaki. Bezśnieżna i bezmroźna zima zaburzyła roczny cykl godów. Kosy zaczęły śpiewać w styczniu. W lutym dołączyły sikory, wróble, osiedlowe dzięcioły. Jeże zatuptały na podwórku już w marcu… Widząc księżyc w przededniu kwietniowej pełni podczas wieczornego spaceru z Miką, postanowiłem wstać o brzasku i pojechać nad Wisłę.
I oto parkuję samochód przy moście nad ujściem Jeziorki do Wisły w miejscu zejścia dla wędkarzy. Szum wody spadającej kaskadą po rozepchniętych powodzią głazach progu spiętrzenia zagłusza nieśmiałe kwilenie ptaków w gąszczu klonów, topól i wierzb łęgu. Idę grzbietem wału, depcząc ledwo widoczną ścieżkę. Jeziorki niewiele w ujściu. Opadająca Wisła obnażyła mielizny pod podmytymi brzegami.
Przyglądam się tarczy księżyca. Jest podbarwiony malinowym odcieniem brzasku. Rzadki obraz. Świeci tak jasno, że daje się fotografować na maksymalnym zbliżeniu 960 mm. Widać cienie i jasne plamy kraterów na pucołowatej tarczy. W miarę upływu czasu, gdy księżyc opada ku horyzontowi, malinowe podbarwienie ustępuje tonacji zbliżającej się fotograficznej złotej godziny.
Łęg w dole nadal jednak ledwo widoczny na tle brzasku. Drzewa i bezlistne korony odcinają się czarnymi konturami od poświaty na wschodzie. Obraz drgającej wstęgi rzeki za tło fraktalnej plątaniny gałęzi i konarów. Co chwila przystaję, by fotografować matematyczne (za Kurtem Gödlem) piękno drzew. Kroczę więc ścieżką, słuchając wzmagającego się koncertu i piania bażantów ukrytych gdzieś w poszyciu butwiejących liści, wysuszonych łodyg chmielu, wrotyczu, pokrzyw i pędów odrastającej trawy… Wszystko to w mroku dolnego piętra starodrzewów.
Dochodzę do przejazdu przez wał. Fotografuję poharatane przez wiatr i burzę enty wierzb na tle świtu i rozjaśnionej rzeki. Fraktalne struktury starych i młodych drzew zachwycają. Nie mogę oderwać oczu i obiektywu. Światło narasta. Śpiew nadrzecznych ptaków się wzmaga. Ze środka rzeki dobiegają krzyki mew, z drugiego brzegu klangor żurawi. Wzdłuż nurtu przelatują kormorany. Parami lub grupkami po kilka czarnych sylwetek. Już nie chmurami albo splątanymi kluczami.
Schodzę nad wodę. Tam gdzie wzejdzie słońce wisi pasmo chmur. Nad nimi błyszczą wstęgi lotniczych spalin. Wiatru na lekarstwo. Obracam się na południe. Wyspy Świderskie spowija całun mgły. Nieprzenikniony. Ów płynący ku mnie wał nie powiem:
- Złowrogi.
Na szczęście to tylko mgła zwiastująca spadek temperatury.
Wąska ścieżka wiedzie między ogryzionymi przez bobry kikutami odrastającej wikliny. Korony krzaków przypominają kształtem przerośnięte bonsai. Potrącam wysuszone łodygi chwastów. Strzepuję z nogawek kleszcze. Pełno ich w mierzwie. Co i raz obracam się ku światłu, by zawczasu zrzucić to podpełzające mrowie.
Pliszki |
W dole pluska rzeka. Jej powierzchnię ożywiają zawirowania i wykwity wypukłości prądu odbitego od nierówności dna. Mewy i kormorany krążą nad rozległymi odsłoniętymi przez ustępującą wodę mieliznami. Słyszę przenikliwy pisk zimorodka. Ptaszek przelatuje mimo tuż pod krawędzią skarpy nasypanej z betonowego gruzu, którego fragmenty wystają z osypującej się ziemi. Zamiast niego łapię obiektywem parę tańczących pliszek. Nie nadążam za spłoszonymi krzyżówkami, które odlatują spod urwiska, zostawiając po sobie zamierające fale. Fotografuję mewy na wykrotach drzew, które zaległy na płyciznach… Wokół tyle zamieszania. Nie wiadomo, w którą stronę kierować aparat…
Wschód nie jest spektakularny. Słońce zasłania wstęga nieruchomych chmur. Zamiast tarczy widzę wielką plamę światła za konarami i gałęziami drzew drugiego brzegu. Nurt rozjaśniony szerokim warkoczem. Poluję na sylwetki ptaków przecinających świetlne smugi...
Jest rześko, mokro. Wokół kwitnące krzewy i stare wierzby nasycone barwami świtu. Nastrój wokół świąteczny, podniosły. Myśli skupione na obrazach. Ścieżka wiedzie skrajem skarpy i nad ześlizgami bobrów. Kije trekkingowe plączą się w sprężystych łodygach wiklin i w odrostach po zgryzionych pędach. Już nikt tędy nie chodzi odkąd zmurszałe pnie topól runęły w poprzek i zagrodziły dostęp do ujścia Jeziorki.
Stanąłem w ostatnim dostępnym kącie nad pasemkiem osypującego się piasku. Zamiast jednak przygotować aparat patrzyłem tylko na płynącą wodę. Pod jej powierzchnią pojawił się ciemny opływowy kształt. Usłyszałem plusk. Zwierzę rozejrzało się wokół, dostrzegło mnie, zanurkowało. Stałem jak sparaliżowany. Żadnej reakcji. Znowu wypłynęło. Smukła głowa, ciemne futro… Sylwetka za szczupła na bobra. Kiedy ponownie zanurkowało, zobaczyłem długi ogon zamiast płetwy. Migawka trzasnęła milisekundy za późno. Paradoks Heisenberga zadziałał. Znalazłem właściwe miejsce, lecz nie złapałem ruchu w tym samym mgnieniu oka. Pierwszy raz w życiu ujrzana w nurcie Wisły wydra już nie wróciła…
Nad ujściem Jeziorki wzmaga się mgła. Ukwiecona ściana łęgu kraśnieje w złotej godzinie. Czuję na twarzy chłód. Zamiast dyskomfortu odbieram jednak osobliwe wrażenie... przepływającego życia i czasu.
Zmiękczone mgłą światło barwi krajobraz i wnętrze łęgu, w który się zanurzam, odwróciwszy się od Wisły. Wydeptana przez dziki i sarny ścieżka wije się wśród monumentalnych pni białodrzewów. Wiedzie pod wał.
Wspinam się po jego mokrym zboczu, depcząc śliską trawę. Jest tak jak powinno być. Z grzbietu patrzę na pole rozciągnięte do obwałowania Jeziorki; na tokującego bażanta i jego przygruchane kury pasące się w oziminie; na podchodzący do lądowania samolot…
Wracam do mostu nad ujściem Jeziorki. Widok na spieniony nurt zmierzający ku Wiśle teraz taki pastelowy, obiecujący… przygodę…