Trochę się zastanawiałem czy pojechać nad
Wisłę. Chmury przykryły cały widoczny nieboskłon. Kątem oka zobaczyłem jednak
pasemka światła na wschodzie i południu, tuż nad krawędziami dachów domów za
podwórkiem. Zebrałem się w sobie z nadzieją, że jednak zobaczę słońce. Prognoza
pogody zwiastowała przejaśnienie. Rozminąłem się z nim o półtorej godziny.
Zobaczyłem światło wracając do domu. Podchodząc do samochodu, usłyszałem dzikie
gęsi. Leciały na zachód w kluczach. Odprowadzałem je wzrokiem.
- Gęsi o tej porze? – dziwiłem się.
Wisła wysycha |
Zszedłszy z wału przeciwpowodziowego nieopodal
kurczącego się stawu (Wisła wciąż opada), przedeptawszy piasek między kępami bezlistnej
łozy i suchej już trawy, podszedłem nad wodę. Wiało z południa. Niewidoczne
słońce barwiło chmury nieopodal komina w Otwocku. Wiatr marszczył wodę. Było
szaro. Czułem jednak komfort. Ptaki kwiliły w zaroślach. Stado mew debatowało
na środku nurtu, przekrzykując się nawzajem. Próbowałem je fotografować, ale
odległość i niedosyt światła robiły swoje. Ptaki stały w płytkiej wodzie. W
miejscu, gdzie spodziewałem się raczej nurtu a nie podskórnej mielizny.
Posejmikować by tak... |
Stałem na skraju niewysokiego klifu. Ze
szpaleru osik i wierzby już nic nie zostało. Z pokrytej rzecznym kruszywem
płycizny sterczały kępy korzeni i martwych patyków. Zakole ku kępie łęgu w
oddali było puste. Wypatrywałem zwierząt. Nic. Ani bobrów, ani saren. Nad rzeką
przelatywały kormorany. Pod osuwiskami przeciwległego brzegu spacerował łabędź.
Płynął pod prąd. Od czasu do czasu zanurzał dziób i wyciągał jakieś wodorosty.
Wody mało a jednak swoje robi... |
Obróciłem się na północ. Powędrowałem do
odsłoniętych mielizn i samotnego wykrotu. Coś przypominał. Próbowałem to coś
nazwać. Zrezygnowałem. Pomyślałem:
- Na zdjęciu każdy zobaczy co chce…
To coś..., każdy zobaczy co chce |
W zamglonej perspektywie rzeki błyskały
światła montowanego mostu przez Wisłę. Przęsła połączono w całość… Z komina
elektrociepłowni na Siekierkach snuł się pióropusz pary. Dołączał do chmur
sunących na wschód. W zatoczce za Ciszycą zaległo stado mew. Nieopodal na
wysepce stała czapla. Widziałem w obiektywie jej oczy. Czuwała. Nic sobie nie
robiła z podchodzącymi do niej ptakami. Dopiero moja obecność, naruszająca
granicę tolerancji, skłoniła ją do odlotu. Zaskrzeczała. Podleciała do brzegu.
Zaszyła się w zaroślach zanikającej zatoki. Potem wzniosła się ku topolom i
zastygła na konarze. Zamaskowała się. Zniknęła z oczu.
Przejaśnia się? |
Obchodząc błotnistą mieliznę, fotografując
płytkie rozlewiska pod rozerwanymi chmurami, które przyodziały się światłem i błękitem
nieba, przeskoczyłem strugę brązowej wody sączącej się spod piachu. Usłyszałem
kwilenie czarnego dzięcioła. Tkwił gdzieś nad kałużami w gęstej wiklinie, nad
ścieżkami bobrów, wysychającym błotem. Myszkował w gałęziach topól, klonów,
osiki, poskręcanych wierzb dźwigających naręcza wysuszonego chmielu. Nie dał
się podejść ani tym bardziej sfotografować.
Rzucając ostatnie spojrzenia ku Wiśle, pomyślałem,
że nic nie jest ważniejsze od widoku rzeki pod okapem chmur zasłaniających
słońce. I że każda pora roku jest fotogeniczna, nawet ta listopadowa smuta, tylko
czasem wyobraźnia zawodzi…
Każda pora roku jest fotogeniczna, nawet ta listopadowa smuta, tylko czasem wyobraźnia zawodzi… |