Początek nie zapowiadał się obiecująco. Wyjrzałem
przez okno. Wbrew zapowiedziom meteo niebo zniknęło za całunem chmur. Jedno, co
mnie przekonało do wyjścia, to widok zaróżowionych krawędzi w okienkach, przez
które przeświecały blednące gwiazdy. Trochę zmarudziłem, wychodząc z domu.
Przez to utraciłem purpurowy brzask nad Wisłą.
Widząc, jak niebo zaczyna
płonąć, zostawiłem samochód przy ujściu Jeziorki zamiast w Ciszycy. Już przez
łęg rozcięty nurtem rzeki widziałem nabrzmiewającą łunę. Co za widok! Poniechałem
fotografowania kamiennego uskoku pod mostem. Krajobraz Wisły przyzywał.
Stanąwszy na skarpie, zacząłem robić ujęcia rzeki
pod rozpalonym niebem. Śpieszyłem się. Zjawiskowy spektakl mógł w każdej chwili
się skończyć. Całun płynął na wschód. Słońce zdawało się przygasać.
Szedłem z
prądem Wisły. Korzystałem z każdego otwartego widoku między drzewami łęgu, by
coś uwiecznić.
Kaczki w odciętym od nurtu bajorze przysypiały, niewiele sobie
robiąc z mojej obecności.
W miejscu, gdzie prąd usypał wysepkę piachu,
zatrzymałem się na dłużej. Spektakl zgasł. Chmury zasłoniły słońce. Tylko
przejrzyste powietrze po nocnym deszczu pogłębiało rzeczne perspektywy.
Wzrokiem sięgałem ku najdalszym zakamarkom Urzecza. Zachmurzone niebo
przeglądało się w lustrze Wisły.
Szukałem zwierząt i ptaków. Cisza. Bezruch. Tylko
prąd wody, odbijając się od dna i przeszkód, marszczył powierzchnię rzeki
wirami i falami. Tylko niewidoczne ryby wzniecały jakieś pluski.
Minąwszy wysepkę, stanąłem nad łódkami zacumowanymi
w zacisznym zakamarku brzegu. Ot szczegół, nad którym pochylam się zawsze.
Antropologiczny. Wzbogacający krajobraz inną płaszczyzną odniesienia – ludzkim
odciskiem. Przypominającym, że ów krajobraz nie tylko dziełem natury.
Wracając nie mogłem sobie odmówić przyjemności fotografowania
porannego pejzażu. Słońce zaglądało śmielej przez wyrwy w całunie. Kolory świtu
ustąpiły. Paleta barw stała się bogatsza. Kontrasty utrudniały fotografowanie.
Przyglądając się brzegom, ze zdziwieniem odnotowałem odsłonięte betonowe płyty
umacniające osuwające się skarpy. Chyba z ich powodu bobry przeniosły się w
inne miejsca.
Kiedy zajrzałem w ujście Jeziorki, stanąłem nad
wodospadem. Wysuszona Wisła odsłoniła kamienną groblę pod mostem. Samotny
wędkarz stał na wysepce w zatoczce, którą Jeziorka utworzyła, wymywając z
prawego brzegu kawał skarpy i obalając kilkanaście klonów jesionolistnych. Wędkarz
zdawał się zaaferowany miejscem. Rzucał
błystką pod wodospad i w miejsca, gdzie nurt wypłukał w dnie jamy i
zagłębienia. Próbował schwytać rapę. Coś kotłowało się na płyciznach. Narybek
uciekał z pluskiem, rozsiewając srebrzyste blaski.
Poszedłem jeszcze koroną wału przeciwpowodziowego
wzdłuż Jeziorki. Wały z obu stron zostały odświeżone podczas odbudowy mostu nad
ujściem Jeziorki. Wyglądały intrygująco w świetle przesuwających się
słonecznych plam. Gra światła i cienia ożywiała nostalgiczny urzeczański
krajobraz.
Próbowałem jeszcze uchwycić w kadr kruka, który
poderwał się z wierzby i kołował nad rolnikami zbierającymi dojrzałe dynie.
Przymierzałem się do szopenowskich akcentów: rozpadających się wierzb nad
polnymi miedzami, rosochatych topól w oddali. Wszystko to jednak gasło pod
przykryciem chmurnej kołdry, gaszącej ostatnie promienie słońca.
Jesień jest urokliwa. Pełna kolorów. Jednak nie pobudza zmysłów. Raczej skłania do zwolnienia życiowej aktywności, sposobiąc do zimowego letargu. Czasem tylko pozwala dostrzec jakiś nietypowy wiosenny akcent – zapamiętale śpiewającego szpaka. Dla którego wiosna trwa cały rok.
Jesień jest urokliwa. Pełna kolorów. Jednak nie pobudza zmysłów. Raczej skłania do zwolnienia życiowej aktywności, sposobiąc do zimowego letargu. Czasem tylko pozwala dostrzec jakiś nietypowy wiosenny akcent – zapamiętale śpiewającego szpaka. Dla którego wiosna trwa cały rok.