Po dokuczliwej przypadłości mój aparat przeszedł
rekonwalescencję w rękach serwisu Studio5s.
Postanowiłem sprawdzić go w działaniu podczas spaceru po Wyspach Świderskich w
Ciszycy. Oczywiście o świcie.
Bujność majowego łęgu |
Idę z obawą |
Słońce nie zawiodło. Chmury zasłoniły niebo w miejscach
najbardziej mi odpowiadających. Wiatr przewiewał łęg na skroś, susząc zarośla z
nadmiaru wilgoci po nocnym deszczu. Zszedłszy ścieżką między wiedźmowate
wierzby, całe oplątane dzikim chmielem i pędami kolczurki, zanurzywszy się w
gąszcz kwitnących jeżyn, wybujałych pokrzyw, rozpiętych niczym parasole liści
łopianów, bujnej trawy i jeden Bóg wie czego jeszcze, poczułem mokre buty,
nogawki, rękawy.
Nie tylko ja... |
Wyszedłszy na skraj skarpy, zobaczyłem wychudzoną
zatokę bocznej odnogi. Woda opadła od ostatniego kwietniowego spaceru. Nurt
zamarł. W stojącej wodzie taplały się uwięzione brzany, świnki i jelce,
wzniecając fale, które zanikały w bujnych oczeretach, turzycach, kępach
kosaćców… Przeszedłem przez wysychający strumień na wyspę. Woda, jeśli jeszcze
płynęła, to dzięki podziemnym ciekom przenikającym rzeczny piach.
Odcięta zatoka |
Przedarłem
się przez wybujałe pędy wikliny, idąc ścieżkami wydeptanymi przez wędkarzy i
bobry, na plażę. Tam, gdzie jeszcze kilka tygodni wcześniej płynęła rzeka,
zobaczyłem odsłonięte mielizny. Buty grzęzły w sypkim piasku. Zsuwałem się po
zboczu odsypiska ku rzece. Depcząc muł i omijając kałuże nieruchomej wody,
doszedłem nad nurt kolejnej płytkiej odnogi.
Fotografowałem siwe pliszki i brodźce przesiadujące
na wystających z dna pniakach zatopionych drzew, a potem zwróciłem uwagę na
polujące rybitwy.
Ptaki zawisały nad wodą, wypatrywały drobnych
ryb, a potem znienacka spadały, wbijając się między zmarszczki fal i
odlatując z rybką w dziobie. W świetle brzasku ich wyczyny zdawały
się nierzeczywiste. Kilka razy uchwyciłem obiektywem rozbryzg wody i równie
ulotny start.
Tuż obok jednej z rybitw wynurzyła się ryba.
Wywaliła się cała nad powierzchnię wody. Wznieciła potężną fontannę. Czyżby
zapolowała na coś konkretniejszego, niż narybek wokół? Zanim zwróciłem
obiektyw, po plaśnięciu zostały wydłużające się z biegiem prądu kręgi. Rybitwa
wypuściła ze strachu zdobycz i uciekła nad mieliznę.
Akwen bobrów |
W świetle słońca, które skradało się za drzewami
rezerwatu ujścia Świdra, zieleń łęgu nabierała soczystych odcieni. Idąc z
nurtem Wisły, wszedłem na zwężającą się klinem plażę. Odnoga pod skarpą łęgu
była nieruchoma. Wypełniała się tatarakiem, kosaćcami, wodorostami.
Kiedy
wszedłem między kępy wybujałej turzycy i mozgi trzcinowatej, dostrzegłem kręgi
na wodzie. Pomyślałem:
- Uwięzione ryby.
Potem jednak zobaczyłem jakiś ruch i fale w formie
klina. Coś ciemnego pływało między kępami zarośli. W końcu ujrzałem kanciasty
łeb bobra. Myszkował pod brzegiem, przepatrując gałęzie wywróconych drzew w poszukiwaniu
świeżych pędów. Drugi z bobrów podpływał do miejsca, obok którego stałem,
holując odgryzioną gałąź wierzby. Wyszedł na piasek. Trzymał gałąź łapami i
obgryzał listki a potem łyko. Przyznaję, byłem wzruszony. Nigdy jeszcze nie
byłem tak blisko tych niezwykłych gryzoni.
Bóbr pływający pod brzegiem zainteresował się
śniadaniem pobratymca. Podpłynął doń, uciął zębami kawałek wierzby. Pierwszy
szary przyjął towarzystwo ciemniejszego ze stoickim spokojem. Obydwa
konsumowały przez chwilę tę samą gałąź. Ciemniejszy zaraz jednak zainteresował
się jakimś ruchem na wodzie i odpłynął. Chwilę jeszcze unosił się na wodzie,
pielęgnując przednie łapy. Potem bezgłośnie zanurkował i zniknął w zaroślach.
Zmieniłem miejsce. Za osłoną kępy mozgi
trzcinowatej i niewielkiego usypiska piachu podszedłem do kąta, gdzie szary
bóbr nadal ogryzał przyholowaną gałąź. Widziałem jego szeroko rozwarte oczy i uszy.
Stałem, mając słońce za plecami. Rzucałem cień na wodę tuż obok. Bóbr mnie nie
dostrzegł. Zareagował dopiero na kilkakrotny trzask migawki. Zapomniałem
przełączyć aparat w tryb bezgłośnej pracy. Nie uciekł. Omiótł wzrokiem
najbliższe otoczenie. Zaniepokojony zmianą tła odpłynął z kawałkiem wierzby w
łapach. Wciąż jeszcze jadł świeże liście. Po kolejnym trzasku migawki
zanurkował jednak i tym razem plasnął ogonem. Zapadła cisza. Fale zamarły. W
tafli zatoczki odciętej od głównego nurtu znów odbijał się wiślany łęg.
Krajobraz Wisły zmieniał się z każdą chwilą. Od
południowego wschodu nadciągały ulotne chmury, coraz bardziej zasłaniając
słońce i wzniecając wachlarz ułożony z pasemek cienia i smug światła.
Dzikie
gołębie urządziły sobie akrobatyczne występy nad odsłoniętymi mieliznami. Zataczały
kręgi od brzegu do brzegu, wlatywały w kadr, osiadały na mokrym piasku dla
chwili odpoczynku i znów unosiły się w powietrze bez widocznego powodu. W
pewnej chwili dołączyły do nich mewy. Po co? Ten nieustający ruch musiał budzić
zaniepokojenie albo przyciągał uwagę. Rybitwy natomiast przeniosły się pod
józefowski brzeg i polowały w cieniu wyniosłych topól.
Wracałem niechętnie do samochodu. Czułem jednak, że
nadchodzi deszcz. Nie pomyliłem się.
Przywlokłem nad Ursynów burzę.