Brzask nad Wisłą w Gassach |
O
tej porze roku nie da się długo spać. Nocy praktycznie nie ma. Zmierzch żeglarski
przechodzi w świt żeglarski. Niebo nie gaśnie, bo tarcza słońca wędruje tuż pod
linią horyzontu.
Gdy dojechałem do Gass i zostawiłem samochód na podjeździe do przeprawy promowej, przywitał mnie gęsty ptasi koncert.
Gdy dojechałem do Gass i zostawiłem samochód na podjeździe do przeprawy promowej, przywitał mnie gęsty ptasi koncert.
Popłoch |
Najpierw
fotografowałem brzask nad wodą z betonowego podjazdu do promu.
Popłoch |
Spłoszone
krzyżówki wpadły w kadr, przy okazji podrywając czaple, które czuwały na
odnodze między odsłoniętą mielizną a zakrzaczonym niemiłosiernie brzegiem łęgu.
Ptaki odlatywały bezszelestnie w stronę zaróżowionych chmur zwiastujących
wzejście słońca.
Czerwony świt |
Siedzący obok wędkarze pytali, czy nie dziwi mnie kolor nieba.
Odparłem że nie. Jeden z nich stwierdził:
-
Przychodzę tutaj od dwudziestu lat, ale takiego nieba jeszcze nie oglądałem.
Coś wisi w powietrzu.
Pozostawiłem
jego obserwację bez komentarza. Mam zdjęcia z bardziej malowniczymi obrazami
świtu nad Wisłą.
Wyspa bobrów w Gassach |
Zanurzyłem
się w łęg, idąc dokuczliwie piaszczystą drogą. Nogi zapadały się po kostki. Za
to zarośla śpiewały. Listowie maskowało ruch wszędobylskich ptaków: szpaków,
sikor, dzierzb, trznadli, rokitniczek, słowików… Wszędzie było ich pełno.
Słońce wschodzi |
Na
wzniesieniu brzegu sąsiadującego z bocznym korytem rzeki, odkryłem mnóstwo
śladów żerowania dzików. Wokół drogi walała się rozkopana darń. W niektórych
miejscach widziałem rozgrzebane w piasku doły. Dziki szukały prawdopodobnie
nornic. Gdzie niegdzie przechodziłem przez pogniecioną przez odpoczywające
zwierzęta trawę i zarośla odnawiającej się nawłoci. W mokrych koleinach
odcisnęły się ślady drobnych i większych racic.
Kwiaty łęgu - tu bywają derkacze |
Przyglądając
się brzegowi kępy za odnogą, który zarósł mierzwą wikliny i łozy, dostrzegłem
drobne fale. Pomyślałem:
-
Bóbr.
Uważnie
przyglądałem się kaczorowi, który płynął pod osłoną zarośli. W pewnej chwili
odbił na środek nurtu.
-
Tu cię mam – krzyknąłem w duchu.
Bóbr
siedział na placku błota i zastanawiał się nad czymś. Trudno było zgadnąć:
-
Chciał jeść czy tylko złapać oddech.
W
końcu wszedł w zarośla. Wierzbowe liście zamaskowały czarny kontur zwierzęcia.
Odszedłem więc.
Filozof |
Po
kilkunastu krokach usłyszałem głośne plaśnięcie płetwy ogonowej. Bóbr
zanurkował, przepłynął pod wodą prawie na północny koniec kępy. Kiedy go namierzyłem,
zdążył z hałasem uciec z kadru. Nim aparat wyostrzył, rozbryzg wody zniknął.
Mewa |
Mgła
topniała w oczach. Najwięcej jej było w cieniu drugiego brzegu. Słońce
przebijało coraz mocniej delikatne chmury i pasy kondensacyjnych smug po samolotach,
ogrzewając krajobraz. Odczuwałem nadchodzący upał, chociaż ubrałem tylko letnią
kurtkę.
Wisła |
Wrażenie potęgowały meszki siadające na każdym kawałku odsłoniętej
skóry. Komary atakowały z góry i z boków, wciskając się pod czapkę, siadając na
dłoniach i aparacie. Opędzałem się. Na łące było łatwiej się bronić.
Wierzba |
Wchodząc
jednak do łęgu, prowokowałem kolejne zastępy krwiopijców. Nadlatywały z
wilgotnej mierzwy chmielu wspinającego się nowymi pędami na gałęzie
skolonizowanych drzew; z pokrzyw ścigających się z nawłocią i mozgą trzcinowatą
ku słońcu; z jesionolistnych klonów, które wypuszczały nowe pędy i wykształcały
nasiona po kwietniowym zakwicie.
Robi się ciepło |
Zieloną mierzwę, przez którą kroczyłem
ścieżkami bobrów, dzików i saren, spowijał wilgotny i zielony półmrok nasycony
aromatem kwitnących czarnych bzów, głogów, dzikich akacji zawleczonych nie
wiadomo skąd, dzikich róż…
Kwiaty Wisły i upał |
W miarę nagrzewania się powietrza ów aromat stawał
się coraz bardziej egzotyczny i duszny jak w tropikach. Zaczynałem rozumieć,
dlaczego łęg Wisły bywa porównywalny do amazońskiej dżungli. Równie gwałtownie
rośnie, gęstnieje, zapełnia całą przestrzeń, dając schronienie wielu pospolitym
i rzadkim gatunkom owadów, ptaków, zwierząt, aczkolwiek nie wszystko tutaj ma ochotę
zasmakować w człowieku.
Wiślany rozchodnik |
Było
na co patrzeć. Kogut bażant wylądował w trawie kilka kroków ode mnie. Już
nastawiłem obiektyw na drogę, gdzie spodziewałem się go namierzyć. Ptaszysko
jednak zaszyło się w tej trawie, zmyślnie przebiegło do krzaków, nie poruszając
żadną łodygą, i tyle go widziałem. Po wejściu w zacne komysze próbowałem
fotografować ptasich śpiewaków, ale soliści siedzieli w gęstym listowiu, a jeśli
przelatywali obok, to w ułamku sekundy.
Dziewanna na długo przed zakwitnięciem |
Ścieżki
często urywały się na krawędzi podmytego brzegu. Żółty piach stoku zdobiły kęsy
wyrwanej darni i grube korzenie drzew rosnących na samym skraju lub zsuniętych
do wody. Stare topole, spod których niegdyś fotografowałem jesienny wschód
słońca, już dawno odpłynęły z historycznymi falami powodziowymi.
Pić się chce |
Dzisiaj
Wisła niosła mało wody. Majowe i czerwcowe burze nie łagodzą hydrologicznej
suszy w dorzeczu.
Wyplątawszy
się z galimatiasu ścieżek łęgu naprzeciwko ujścia Świdra i po przekroczeniu
suchego jak pieprz łożyska bocznej odnogi Wisły, przedostałem się na sezonową
wyspę bobrów. Z wysokiej skarpy nie sposób już było patrzeć pod górujące nad
rzeką słońce. Temperatura bardzo szybko rosła. Mgła rozpłynęła się w niebyt.
Szedłem ścieżką zdeptaną przez sarny, dziki, bobry i konie pod wierzch. Wokół
jednak było pusto. Wodne ptaki przesiadywały na wyspach i odsłoniętych
mieliznach. Mewy i rybitwy przylatywały do mnie, próbując chwytać ryby pływające
nad pasemkami jasnego piasku wzdłuż brzegu lub uciekające w panice przed
napastliwymi boleniami. Jaskółki brzegówki polowały na owady, wylatując z
gniazd pod płatami zwisającej darni…
Polana mrówkolwów |
Nieco
dalej za kolejnym dzikim fragmentem łęgu dotarłem do zatoczki wypłukanej przez
nurt Wisły. Brzeg wygiął się w łuk. Prąd wody nabierał w tym miejscu rozpędu i
wyskakiwał za stromym cyplem na środek rozlanej płycizny, między namuliska i
niewielkie pagórki kemowe. Wszystkie piaszczyste miejsca wolne od roślin
zaanektowały larwy mrówkolwa, wykopując osypujące się pułapki na owady. Wiele z
nich było już pustych. Larwy przekształciły się w sieciarki, nawet trochę
podobne do ważek lub świtezianek, tyle że mniej żwawe i bardziej niepozorne w
porównaniu z konkurentkami. Po przepoczwarzeniu się opuszczają suche miejsca
łęgu i polują w gęstwinie traw nad wodą.
W łęgu |
Ponaglany
upałem wracałem ścieżkami, które, dostępne zimą, zarosły nawłocią, dzikimi
jeżynami, trawą, pokrzywami, chmielem, podagrycznikiem, wiązówką, bluszczami,
czepliwymi niczym rzepy pnączami, pędami klonów i wikliny… Mierzwa zadusza
prześwit ścieżek, krępuje ruchy, plącze nogi. Chwilami mam wrażenie, że chce
mnie z rozmysłem przewrócić. Dopiero drogi przetarte przez quady dają oddech i
ciut więcej swobody. Narastający upał zmieniał aromaty łęgu w duszne zapachy. Z ulgą więc wydostałem się spomiędzy zastoin
wody wypełniających najgłębsze miejsca wyschniętej odnogi Wisły na wał
przeciwpowodziowy.
Schwytana w locie |
Prom na przeprawie w Gassach |
Podchodząc
do przeprawy promowej sfotografowałem jeszcze prom dobijający do brzegu w
Gassach. Odjeżdżałem, uchodząc przed upałem i oślepiającym słońcem.