Spacer po rezerwacie Stawinoga przylegającym do Zalewu
Zegrzyńskiego za Gąsiorowem. Odżyły wspomnienia z samotnej wyprawy kajakowej z
Ryni do Pisza pod prąd Narwi i Pisy, zakończonej 43 godzinnym powrotem z Pisza
do Ryni z biegiem obu rzek.
Dojazd do Stawinogi nie jest przyjemny. Błądziliśmy po sosnowym
lesie prowadzeni na manowce przez GPS. Dopiero w Kopańcu zobaczyliśmy domy
prześwitujące przez pnie sosen porastających piaszczystą równinę Puszczy
Białej. Narew jej północną granicą. Za Narwią jest już Puszcza Zielona. Dojechaliśmy
do osiedla siedlisk letniskowych. GPS odzyskał orientację i poprowadził
niepozorną drogą przez łęg ku Narwi.
Stanęliśmy przy daczy wśród drzew.
Właściciel posesji, trzydziestolatek w dresie, który robił porządki przy
bramie, udzielał nam informacji o rezerwacie. Rozgadał się:
- Musicie tą drogą. Jest niewygodna, ale przejedziecie. Doprowadzi
do wału. Skręcicie w prawo do łowiska ryb. Będzie sporo ludzi, ale
zaparkujecie. Doradzam spacer grzbietem wału. Ścieżki do punktów widokowych w
rezerwacie raczej trudne, chociaż pomosty kuszą. Z wału będziecie mieli widok
na zalew i na rezerwat. Tam naprawdę się dzieje. Można iść w lewo i w prawo. To
kilometry krajobrazu…
Pomyślałem:
- Pasjonat.
Dojechaliśmy na łowisko. Zostawiliśmy samochód pod brzozami w
welonach kwietnych kotków zwisających z gałązek spomiędzy rozwijających się
prześwietlonych słońcem listków. Drzewa dawały migotający cień (to przez wiatr).
Kilku wędkarzy obstawiło suche brzegi i czuwało nad spławikami. Jeden z nich
wyciągał akurat dużego krąpia. Przed nami rozciągało się starorzecze Narwi
odcięte od zalewu wałem. Wspięliśmy się na jego koronę. Zalew zasłaniały olchy.
Pogoda okazała się inna niż prognozowana. Miało być pochmurnie, prażyło słońce;
miało być bezwietrznie, wiatr podniósł fale na zalewie.
Idziemy na północ, w stronę Holendrów. Póki się da, schodzimy nad
wodę, skąd roztacza się widok na jezioro, wyspy, kępy trzcin i tataraku na
mieliznach, boczne rozgałęzienia nurtu. Jest świątecznie. W tym roku wiosna
wybuchła.
Między pniami olch pojawia się motorówka. Żałuję, że nie ma mnie na
jej pokładzie…
Starorzecze znika za drzewami a z nim błotnista delta kanału,
który odprowadza wodę przesiąkającą pod wałem do przepompowni w Gąsiorowie.
Olchy na brzegu jeziora ustępują mokradłom zarośniętym przez łany wysuszonych
trzcin. Ich kwiatostany, miotełki, tańczą w podmuchach wiatru. Szpaler olsu na
mieliźnie zasłania rozfalowaną taflę.
Po drugiej stronie wału, za drogą,
rozświetlony kanał, a w nim kępy kwitnących kaczeńców. Wzdłuż kanału topole
podgryzione przez bobry tworzą osobliwą aleję. Niektóre drzewa obumarły
pozbawione na całym obwodzie łyka, ich krwiobiegu, i bielma zgryzionego do
rdzenia.
Na półwyspie w objęciach starorzecza samotne siedlisko otoczone rowami
pełnymi wody - mała twierdza w łęgu otaczającym rezerwat. Do ogrodzenia wiedzie
podjazd przez mostek.
Idziemy nad rozśpiewanymi szuwarami. To żaby i trzcinniki. Słychać
szycie świerszczaków. W zaroślach uwijają się łyski, perkozy, krzyżówki. Też
pobudzone, pokrzykujące. Między wałem a olchami na wyspie coraz więcej otwartej
wody. Byłoby co penetrować. Kajakiem wszędzie dopłyniesz. Krajobraz pełny
słońca. Gdyby nie wiatr, czulibyśmy upał…
Gdzieś tutaj zatrzymałem się na postój po kilkunastu kilometrach
wiosłowania od startu z Ryni podczas samotnej wyprawy kajakiem do Pisza.
Wyszedłem wtedy na wał po betonowej płycie przykrytej na dole piaskiem. Dzisiaj
płyt nie widać pod darnią na ziemi naniesionej przez wiatr i wezbrania. Nie
poznaję jednak tego krajobrazu. Łęg wzdłuż zalewu wyrósł, zasłonił stare
siedliska za mokradłami. Narew przemeblowała wyspy, płycizny, odnogi między
brzegami. Od tamtej wyprawy minęło bez mała pół wieku. Wspomnienia jednak
wróciły, ożywiając dzisiejsze wrażenia. Wiatr sprzyjałby wiosłowaniu w górę
Narwi.
Za wyspą i północnym końcem starorzecza otwiera się perspektywa
zalewu sięgająca zabudowań Holendrów i Karniewka. Wypełniona wyspami,
meandrującą odnogą w szuwarach, domami nad wodą…
Uniesiony nad taflą
przeciwległy brzeg z polaną to krawędź sezonowej wyspy zarośniętej bujnym
łęgiem, dostępnej podczas niskiego stanu wody. Sunące po niebie chmury
dopełniają obraz łagodnego łuku jeziora.
Przez łęg za drogą i kanałem przebłyskuje tafla rozlewiska.
Prawdopodobnie największego w kompleksie porzuconych stawów. Para rowerzystów
zatrzymuje się u podstawy wału, wchodzi na koronę, ogląda krajobraz.
- Dlaczego nie jedziecie górą? – pytam. – Stąd widoki ciekawsze.
- Przed nami jeszcze sześćdziesiąt kilometrów. Górą jedzie się
wolniej.
Dziwię się w myślach:
- Wybrałbym grzbiet wału a nie pylącą gruntówkę. Wycieczka dla
samej wycieczki? Żadna atrakcja.
Łęgowy las kończy się i odsłania staw na tle zabudowań Holendrów.
Z szuwarów podrywa się czapla. Szybuje nad trzcinowiskiem. W zwolnionym tempie.
Zawisa nad wypatrzonym miejscem, korzystając z podmuchów wiatru, i precyzyjnie
ląduje. Chwytam ją w kadr i robię kilkanaście sprinterskich zdjęć. Wystaje z
trzcin niczym peryskop. Z boku startuje błotniak. Nie do złapania. Leci w
słońce. Nie próbuję nadążać. W poprzek zalewu przelatuje para łabędzi
krzykliwych…
Coś zaczyna się dziać, bo zdarzenia następują jedno po drugim, jak
w kalejdoskopie. Zaskakujący zbieg okoliczności dopełniony przelotem pary
żurawi tuż nad głowami. Ich klangor umarłego by poruszył. Znikają za drzewami
skrywającymi kolejne rozlewisko starorzecza…
Największą niespodzianką gęsi białoczelne pływające po
meandrującej odnodze Narwi. Czyżby szykowały się do lęgów? Są wdzięcznym
foto-obiektem. Jedna z par odłącza się od grupy gęsi w zatoczce, wychodzi na wystający
z wody placek wyschniętego błota. Ptaki tulą się, szczebiocą coś do siebie,
wystawiają się do słońca, grzeją pióra… Nie można oderwać od nich oczu. Nie
podchodzimy jednak do samego brzegu. Nie próbujemy też podejść przez grząską
pozimową mierzwę pałki, tataraku, sponiewieranej trzciny. Kleszcze.
Jakby tego było mało w drodze powrotnej mijamy fotografowane
wcześniej trzęsawisko z oczkami i korytarzami otwartej wody w sierści wybujałej
trzciny i przeżywamy zaskakujący koncert kumaków i żab: moczarowych, trawnych,
wodnych, jeziorkowych. Zrazu pianissimo wprowadzające a potem nagły
wybuch fortissimo bez fazy przejściowej. Żaby, zawarłszy międzygatunkowe
porozumienie, zaczęły wszystkie naraz, zagłuszając szum wiatru, kwilenie
ptactwa w łęgu, dźwięczne czynele łysek i pokrzykiwanie perkozów. Nagrywamy
wszystko jak leci, ignorując kruki i błotniaka krążącego nad scenerią
porywającego koncertu. Kiedy chór cichnie do pianissimo, patrzymy na
siebie i wymieniamy uwagi na gorąco.
Wracamy do samochodu. Fotografujemy krajobraz w stronę Serocka.
Chmury wzbierają, niebo szarzeje. W perspektywie jeziora dostrzegam zamglone
kontury kościoła w Dzierżeninie. Wystają ponad olchy wrastające w brzeg zalewu…
Kończymy. Czeka nas jeszcze mozolny powrót zakorkowanymi drogami
wokół Jeziora Zegrzyńskiego…